Blisko sześć godzin czekały dwie karetki z pacjentami z podejrzeniem zakażenia koronawirusem na przyjęcie do szpitala w Kaliszu. W sprawie interweniowała policja.
Dyspozytor pogotowia ratunkowego ok. godz. 17:00 zawiadomił policję, że w kaliskim szpitalu nie chcą przyjąć pacjentów podejrzanych o zakażenie koronawirusem - poinformowała rzeczniczka kaliskiej policji Anna Jaworska-Wojnicz.
Podczas interwencji ustalono, że lekarze nie odmawiają przyjęcia pacjentów, ale muszą przygotować salę i oczekiwanie na łóżko wyniesie kilka godzin.
Rzecznik kaliskiego szpitala Paweł Gawroński ok. godz. 22:00 poinformował PAP, że otrzymał informacje z SOR, że "w ciągu 40 minut dwa miejsca uda się zwolnić, żeby wpuścić karetki".
Dodał, że "sprawę wezwania policji będziemy wyjaśniać, bo to jest niedopuszczalne, żeby dyspozytor wiedząc, jaka jest sytuacja w szpitalu, wzywał policję". To nie pozostanie bez echa. Jeżeli lekarz mówi dyspozytorowi, który ma wiedzę na temat wolnych łóżek w całym województwie, że ma szukać gdzie indziej, to wezwanie policji nie powinno mieć miejsca. Na SOR leżą ludzie w stanie zagrożenia życia, a lekarz musiał ich zostawić, żeby wylegitymować się policji - oświadczył Paweł Gawroński.
Rzecznik wyjaśnił, że kaliski SOR dysponuje tylko czterema łóżkami covidowymi, a "mamy już 13 pacjentów".
W związku z tym, żeby przyjąć przywiezionych pacjentów lekarze muszą zwolnić miejsca poprzez wywiezienie pacjentów lub przeniesienie ich na inne piętro szpitalne - dodał.
Po godz. 22:00 pod szpital podjechała trzecia karetka; po 40 min. oczekiwania została odesłana do szpitala w Koninie.