"Gdybym na początku marca wróciła do Polski byłabym uwięziona w domu. Tu mogłam cały czas trenować" – mówi kolarka grupy Trek-Segafredo Anna Plichta, która od początku marca przebywa w Belgii. W rozmowie z Patrykiem Serwańskim opowiedziała o sytuacji w swoim zespole i o możliwym wpływie epidemii koronawirusa na kolarstwo. Zdradziła także swoje ostatnie kulinarne dokonania.
Zawodniczka od kilku tygodni przebywa w Belgii. Zdecydowała, że nie będzie wracać do Polski. Chciała uniknąć obowiązkowej, dwutygodniowej kwarantanny. Ze względów treningowych decyzja okazała się słuszna.
W Belgii jestem właściwie od początku marca. Podobnie były tu zamknięte szkoły, punkty usługowe, restauracje. Właściwie życie publiczne zatrzymało się w miejscu. Różnica była tylko taka, że cały czas można było aktywnie spędzać czas na zewnątrz. Jedynym ograniczeniem była liczba dwóch osób. Mogłam więc jeździć rowerem. Dla mnie sytuacja idealna, bo gdybym na początku marca wróciła do Polski, byłabym uwięziona w domu. Tu mogłam kontynuować treningi. Teraz obostrzenia powoli są luzowane. Powoli wracają usługi. Nadal są ograniczenia dotyczące ilości osób, ale cały czas było widać sporo osób na spacerach, jeżdżących na rowerach. Ludzie przestrzegali tego ograniczenia do dwóch osób, ale starali się spędzać czas na świeżym powietrzu - opowiada Anna Plichta w rozmowie z RMF FM.
Jak mówi, pod względem startowym mimo odwołanych wyścigów na razie nie straciła zbyt wiele. Sezon zaczęła wcześnie i początek wiosny miała przeznaczyć głównie na treningi.
Miałam takie szczęście, że sezon zaczęłam już w styczniu w Australii. Wzięłam już udział w pięciu wyścigach. Trochę tych kilometrów już mam w nogach i ten okres marzec-kwiecień nie był dla mnie istotny pod względem startowym. Dopiero teraz tych wyścigów etapowych znów miało być więcej. Ale są zawodniczki, które praktycznie nie ścigają się od jesiennych Mistrzostw Świata. A to już bardzo długa przerwa - stwierdziła.
Zawodniczka grupy Trek-Segafredo przyznaje, że nie obawia się znaczących problemów finansowych w kobiecych grupach kolarskich. W jej zespole problemy nie są na razie wyczuwalne. A to zasługa tego, że sponsorzy grupy albo nie tracą na kryzysie albo traktują priorytetowo taką formę sponsoringu.
Z większym problemem zmierzą się męskie zespoły. Prawda jest taka, że budżet kobiecej drużyny może być równy pensji jednego czołowego zawodnika. Nasze wyścigi nie są też często transmitowane w telewizji. Dla sponsorów to nie jest kluczowe. Z tego co wiem nawet w drużynie CCC, gdzie w męskiej ekipie zmniejszono pensje, to u dziewczyn nic się na razie nie zmieniło. Mam nadzieję, że kryzys nie odbije się bardzo na kobiecym kolarstwie. Pewnie więcej stracą ci, którzy mają więcej czyli męskie kolarstwo. Ekipa daje nam bardzo dużo wsparcia. Miałyśmy spotkanie online z naszym głównym dyrektorem. Na razie nie jest planowane zmniejszenie pensji, żadne cięcia. Nasi sponsorzy mają też kontrakty na rok 2021 i nasz szef twierdzi, że one są zabezpieczone. Główny sponsor to Trek, czyli firma sprzedająca rowery. Dla takiej firmy posiadanie zespołu kolarskiego jest bardzo ważne. Drugi sponsor główny to Segafredo. Oni sami mówią, że nie tracą dużo w tym kryzysie. W końcu ludzie są w domu, ale kawę przecież piją. Mam nadzieję, że w naszej drużynie utrzyma się dobra sytuacja finansowa - mówiła nam.
Jedną z pasji Anny Plichty jest gotowanie. Teraz gdy zamiast podróży po Europie na zgrupowania i wyścigi ma czas na siedzenie w domu, wykorzystuje wolny czas także na eksperymenty w kuchni.
Najbardziej skupiam się na wypiekach. Właściwie codziennie kuchnia działa na całego. Nasza piekarnia jest otwarta i codziennie mamy świeże, własnoręcznie zrobione pieczywo. Zatęskniłam za Polską i ostatnio robiłam po raz pierwszy precle krakowskie. Teraz robię syrop z mniszka, bo akurat jest sezon. Dużo gotuję i się uczę, bo ciągle studiuję. Jestem na ostatnim roku. Czeka mnie pisanie pracy magisterskiej. Mam czas na rzeczy, które w trakcie sezonu schodzą na dalszy plan - opowiada mistrzyni Polski w jeździe indywidualnej na czas.