"Jeżeli Syria zostanie zaatakowana, cały Bliski Wschód wybuchnie jak beczka z prochem" – grozi Baszar el-Asad w wywiadzie dla "Le Figaro". Dyktator nie wyklucza w odwecie syryjskiego ataku na Izrael.
Niektórzy widzieli w Baracku Obamie silnego przywódcę wielkiego mocarstwa. W praktyce jest on słaby - tak prowokacyjnie syryjski dyktator komentuje wahania amerykańskiego prezydenta w sprawie ewentualnej interwencji zbrojnej. Według Baszara el-Asada Stany Zjednoczone od pół wieku nie wygrały żadnej wojny i - podobnie jak Francja - nie mają żadnego interesu w tym, by atakować reżim w Damaszku. Prezydent Syrii twierdzi, że zdecydowaną większość syryjskich powstańców stanowią zwolennicy Al-Kaidy.
Dyktator dodaje, że ewentualna interwencja zbrojna Zachodu w Syrii spowoduje chaos, szerzenie się islamskiego ekstremizmu i wojnę w całym regionie Bliskiego Wschodu. Tym bardziej, że - jak podkreśla - interesy Syrii i Iranu są zbieżne. Na pytanie wysłannika "Le Figaro" czy planuje odwetowy atak na Izrael, Baszar el-Asad oznajmił, że nie zamierza ujawniać swoich planów. Według wielu paryskich komentatorów usiłuje on w ten sposób utwierdzić zachodnią opinię publiczną w przekonaniu, że potencjalna międzynarodowa akcja zbrojna przeciwko jego reżimowi będzie miała tylko negatywne skutki.
Syryjski dyktator twierdzi, że prezydent Francji Francois Hollande stał się podwładnym Amerykanów. Baszer el-Asad grozi, że w razie ataku na Syrię ucierpią również interesy francuskiego państwa. Nie precyzuje jednak o jakiego rodzaju odwet będzie chodziło.
Wczoraj francuski rząd odtajnił dokumenty nadsekwańskich służb wywiadowczych, z których wynika, że sierpniowego ataku chemicznego w Syrii dokonał reżim w Damaszku. Baszar el-Asad to dementuje. Zapewnia, że raporty amerykańskich i francuskich służb wywiadowczych niczego nie dowodzą.
(mpw)