USA pozostaje najwierniejszym sojusznikiem Izraela, ale w Waszyngtonie doskonale zdają sobie sprawę, że Benjamin Netanjahu wymyka się spod kontroli i może zdecydować się na krok, który okaże się katastrofalny w skutkach dla całego świata. Jednym z poważniej branych pod uwagę scenariuszy izraelskiego odwetu na Iranie jest ten, który zakłada zbombardowanie obiektów wykorzystywanych w programie nuklearnym Teheranu. Sprawa jest poważna i z Białego Domu popłynął zdecydowany przekaz: nie ma na to naszej zgody.
By zobrazować skalę zagrożenia płynącego z Bliskiego Wschodu, wypada zacząć od środowej wypowiedzi zastępcy sekretarza stanu USA Kurta Campbella:
Region naprawdę znalazł się na krawędzi i zachodzą poważne obawy o jeszcze dalej idącą eskalację konfliktu.
Campbell mówiąc o "chwilach grozy" na Bliskim Wschodzie dodał, że istnieje ryzyko zmiany charakteru konfliktu irańsko-izraelskiego, z opartego na wymianie pojedynczych salw na dłuższy, który "zagrozi nie tylko Izraelowi, ale również strategicznym interesom Stanów Zjednoczonych".
Administracja Joe Bidena koncentruje się na rozmowach z rządem Benjamina Netanjahu, by wypracować dopuszczalną odpowiedź na wtorkowy atak Iranu. W USA wiedzą, że jakaś odpowiedź jest konieczna, ale wiele wskazuje na to, że jej charakter pozostaje przedmiotem sporu z sojusznikami.
Na Zachodzie istnieje poważne podejrzenie, że operacja "dekapitacji Hezbollahu", czyli zgładzenie Hasana Nasrallaha i inwazja na Liban stanowiły przygotowania do wciągnięcia Teheranu w większą intrygę. Jej celem ma być doprowadzenie do sytuacji, w której Izrael poczuje, że otrzymał pretekst, by wprowadzić w życie istniejący od 20 lat plan ataku na irańskie instalacje nuklearne - pisze brytyjski "The Economist", wyjaśniając, że wielu izraelskich oficjeli i przedstawicieli resortów obronnych uważa, że nadszedł właściwy moment na przekształcenie "strategicznego krajobrazu" w regionie.
Benjamin Netanjahu miał wielokrotnie podejmować próby przekonania swoich generałów, że atak na obiekty programu nuklearnego Iranu jest dokładnie tym, co należy uczynić.
"The Economist" przypomina także, że trzy dni po kwietniowym ataku Iranu na Izrael, IDF zniszczyły najważniejszy irański radar, stanowiący kluczowy element obrony powietrznej wrogiego kraju.
27 września dyrektorka brytyjskiego think tanku Chatham House Bronwen Maddox napisała, że konfrontacja Izraela z Hezbollahem może być preludium do ataku na instalacje nuklearne Iranu, a izraelskie władze wielokrotnie zwracały się do USA z apelem o zlikwidowanie tych obiektów lub pomoc w takiej operacji. Maddox uważa, że działania Tel Awiwu koncentrują się bezpośrednio na stworzeniu warunków politycznych i strategicznych do przeprowadzenia takiego uderzenia.
W tym planie jest kilka luk, bo część analityków jest zgodna, że irański program nuklearny zaszedł już na tyle daleko, iż większość kluczowych instalacji znajduje się głęboko pod ziemią (co uniemożliwia skuteczne uderzenie w nie z powietrza), a wiedza na temat technologii jądrowych jest już zbyt rozpowszechniona wśród irańskich naukowców. Gdyby powyższe twierdzenia okazały się prawdziwe, izraelski atak byłby bezcelowy.
Ale izraelskie plany muszą być poważne i poważnie też są traktowane przez najwyższych urzędników w Waszyngtonie. Podczas środowej rozmowy z dziennikarzami, prezydenta Stanów Zjednoczonych wprost zapytano o możliwy izraelski atak na irańskie instalacje nuklearne.
Biden, który w sprawach dotyczących Izraela unika bardzo jednoznacznych deklaracji, odparł "odpowiedź brzmi: nie".
Tak zdecydowane słowa mogą być próbą wywarcia presji na Izraelu, ale równie dobrze stanowić mogą stanowić wołanie na puszczy. Nie jest tajemnicą, że Benjamin Netanjahu zerwał się ze smyczy Waszyngtonu i doskonale wykorzystuje fakt, że Izrael jest dla USA kluczowy w kontekście ochrony amerykańskich interesów w regionie Bliskiego Wschodu.
Powołujące się na wysokich urzędników izraelskie media donoszą, że w grę wchodzą różne scenariusze odpowiedzi na rakietowy atak Iranu. Pod uwagę bierze się ataki na strategiczną infrastrukturę, platformy gazowe i naftowe Iranu, celowe zabójstwa wysokich rangą współpracowników Teheranu, uderzenia w systemy obrony powietrznej, ale także na obiekty związane z programem nuklearnym.
We wtorek wieczorem w bunkrze pod Jerozolimą odbyło się spotkanie gabinetu bezpieczeństwa, w którym uczestniczył Netanjahu, minister obrony Joaw Gallant, szef Mossadu, szef Szin Bet (izraelskiego kontrwywiadu) oraz kilku najważniejszych doradców wojskowych premiera. Serwis Axios poinformował w środę, że spotkanie zakończyło się porozumieniem, że Izrael odpowie na atak Iranu, ale bez sprecyzowania, w jaki sposób. Brak bardziej szczegółowej decyzji miał wynikać "częściowo z chęci skoordynowania planów ze Stanami Zjednoczonymi" - informuje "Times of Israel".
Serwis przypomina wypowiedzi dwóch izraelskich polityków. Lider opozycji w kraju Ja’ir Lapid przekazał w środę: "oprócz odpowiedzi militarnej musimy również opracować ogólną regionalną strategię polityczną, która przekształci sukces militarny w strategiczną zmianę". Były premier Izraela Naftali Bennet w wypowiedzi dla stacji CNN wprost wezwał do ataku na irańskie obiekty nuklearne, stwierdzając, że "ten moment jest okazją, która zdarza się raz na 50 lat".