"Epidemia eboli w Polsce nie wybuchnie, bo w Polsce nie ma rezerwuarów wirusa, nie ma nietoperzy, tak zwanych owocowych, które najprawdopodobniej są nosicielami wirusa. Natomiast nie można wykluczyć, że w końcu pojawi się w Europie czy w Polsce pierwszy przypadek potwierdzony takiego przywleczenia z Afryki Zachodniej" - przyznaje w rozmowie z dziennikarką RMF FM Magdalena Gawlik rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jan Bondar.
Magdalena Gawlik: Jakie procedury zostaną uruchomione, w momencie kiedy taki przypadek zostałby wykryty?
Jan Bondar: Wtedy taki chory zostanie w specjalnej karetce, w specjalnym skafandrze przewieziony do oddziału, który dysponuje tak zwanym miejscem z izolacją oddechową - na przykład w Warszawie. Jeśli wyniki badań potwierdzą, że badania będą wykonane w Państwowym Zakładzie Higieny. Jeśli te wyniki potwierdzą, że faktycznie jest to ebola, to w zależności od tego, jak dużą liczbą osób ten chory się zetknął, te osoby z tak zwanego bliskiego kontaktu będą poddane kwarantannie. W każdym województwie wojewoda ma procedury, które określają gdzie, na której sali, w którym szpitalu itd. Ale tak jak mówię, jest to dwudzieste któreś w historii ognisko eboli w Afryce i jeszcze w historii tego świata nie było przypadku przywleczenia, więc chuchamy na coś, co nie zdarzyło się przez ostatnie 50 lat. Ale wszyscy mówią, że może się zdarzyć.
Zwłaszcza, że ciągle słyszymy o podejrzewanych zarażonych w Europie...
Więc tak, jak mówiłem, już kilka dni temu. W tym tygodniu i następnym, pewnie codziennie będziemy słyszeć newsy, że ktoś gdzieś jest podejrzany o ebolę. Proszę pamiętać, że każdego dnia ruch lotniczy z Afryką Zachodnią się odbywa. W Brukseli, w Paryżu codziennie lądują przynajmniej dwa samoloty, ale myślę, że więcej. Nikt nie zatrzymuje osób, które nie mają żadnych objawów. A to dlatego, że aby móc kogoś zakazić Ebolą, trzeba samemu być chorym, trzeba w sobie rozwinąć chorobę i dopiero wtedy człowiek mówiąc kolokwialnie staje się niebezpieczny dla otoczenia. Więc tak jak w Berlinie, tak jak w Paryżu, tak również we Wrocławiu nikt nie zatrzymuje osób wracających z Afryki Zachodniej, które nie mają objawów. To nie ma najmniejszego sensu.
Jakie są procedury, jeżeli jednak już ktoś ma objawy choroby?
Jest cały taki zestaw procedur identycznych w Polsce, jak w Niemczech czy we Francji. W przypadku niemieckim, chłopczyk wracający miał już poważne objawy i został izolowany. Gdyby to nastąpiło w Warszawie, również taka sama procedura by miała miejsce. Dopiero jeśli ktoś rozwija objawy, czyli na przykład ma biegunkę, wymioty i tak dalej, wrócił z Afryki Zachodniej, miał czy mógł mieć kontakt z chorymi, wtedy taką osobę się izoluje. Póki jest zdrowa, badanie jej na cokolwiek nie ma sensu, bo mogłoby być szkodliwe. Ten wynik mógłby być fałszywie ujemny. Np. sprawa licealistów z Wrocławia. Przebadano by uczniów, oni by zostali odesłani do domów, bo wynik byłby negatywny, a po tygodniu dopiero by rozwinęły się objawy choroby i wszyscy by mówili: po co drugi raz badać tę samą osobę.
A jak i czy w ogóle przygotowuje się Polska do ewentualnego przypadku przywleczenia?
Wiem, że wojewodowie w tej chwili przez ostatnie dwa tygodnie jakby przypominali zarówno lekarzom, personelowi szpitalnemu, różnym służbom, w tym również inspekcji sanitarnej w terenie, o procedurach, które już dawno istnieją. Bo te procedury istnieją niezależnie od eboli, istnieją od lat. Każdego roku zdarzają się w Polsce podejrzenia przywleczeń równie groźnych chorób. Nie ma potrzeby tworzyć na potrzeby eboli jakiś ekstra dodatkowych procedur czy jeszcze dodatkowych zabezpieczeń, bo równie dobrze z Afryki można przywieźć inne gorączki krwotoczne i wiele, wiele groźnych chorób.
Załóżmy, że do Polski leci samolot, a na pokładzie jest osoba z objawami eboli...
W Polsce jest siedem lotnisk certyfikowanych przez organizację międzynarodowe w pełni wyposażonych i przygotowanych na przyjęcie pacjenta, który będzie zdradzał objawy wysoko zakaźnej choroby w tym również eboli. Ale nie koniecznie eboli. W takiej sytuacji pilot powiadomiłby obsługę naziemną. Tam już zrobiono by odpowiednie przygotowania. Ten samolot byłby odstawiony na tzw. boczny tor, pasażerowie w tym samolocie zostaliby podzieleni na trzy grupy: sam pasażer, osoby z bliskiego kontaktu, czyli osoby, które siedziały wokół niego, plus personel samolotu, który miał styczność np. stewardesa, która mu podawała jedzenie. Pozostała grupa byłaby, że tak powiem, uważana za niezagrożoną.
I co będzie działo się z każdą z tych grup?
Pacjent trafiłby do izolatorium na tym lotnisku tutaj jeszcze raz podjęto by ocenę ryzyka, przeprowadzono wywiad skąd wraca, co robił, jakie ma objawy. Gdyby zdaniem lekarza istniało chociażby cień podejrzenia, że jest to ebola, ten pacjent zostałby specjalną karetką odwieziony do miejsca wyznaczonego, które jest w każdym województwie z tzw. izolacją oddechową. Te osoby z tej grupy środkowej z tzw. kontaktu byłyby skierowane na przymusową kwarantannę, również w każdym województwie są takie miejsca i byłyby obserwowane przez 21 dni czy nie ma u nich objawów. W międzyczasie materiał od tego chorego trafiłby do państwowego zakładu higieny i byłby badany metodami biologii molekularnej na genetyczną obecność wirusa. Gdyby te badania dały wynik negatywny, to oczywiście osoby z kwarantanny byłyby zwolnione, a ten chory byłby już diagnozowany w innym kierunku. Natomiast gdyby się potwierdziło, to kwarantanna byłaby obowiązkowa.
Jaki jest najczarniejszy scenariusz, najtrudniejszy do opanowania?
Najgorszy, najczarniejszy scenariusz jest taki, że ktoś rozwija objawy choroby dopiero po np. tygodniu od powrotu i zgłasza się do lekarza pierwszego kontaktu. Taki lekarz ma obowiązek powiadomić system ratownictwa medycznego, który również jest zawiadamiany przez wojewodę i wiem, że pracownikom pogotowia te procedury były przypominane w każdym województwie. Wówczas również po tego pacjenta wyjedzie specjalna karetka. Jeśli chory nie wymiotuje, nie niesie zagrożenia dla siebie i otoczenia, to ten lekarz powinien skierować go do szpitala zakaźnego, bo być może chodzi o jakąś inną groźną chorobę i w szpitalu zakaźnym fachowcy będą diagnozować dalej.
A gdyby badania potwierdziły obecność wirusa?
Wtedy na nas, czyli na Inspekcji Sanitarnej, stanie ogromny obowiązek dotarcia do wszystkich osób z najbliższego otoczenia takiej osoby. Czyli rodzina, ludzie z pracy i tak dalej - łącznie z kochanką, jeśli taką posiada. Po to, żeby te osoby również poddać kwarantannie. Natomiast chcę uspokoić, że i tak jeśli w ogóle wystąpi taki przypadek w Polsce to on będzie się sprowadzał do jednej jedynej osoby, a nie do jakiejś masowej epidemii, bo mam wrażenie oglądając niektóre stację telewizyjne, że po prostu liczba epidemiologów i specjalistów od chorób zakaźnych radykalnie wzrosła w ostatnim czasie w kraju i wszyscy wiedzą, co trzeba zrobić. Wszyscy mówią, że Polska jest nieprzygotowana, a inne kraje są przygotowane. Stety czy niestety te procedury są identyczne w całej Europie i identyczne zasady postępowania. Myślę, że jeśli chodzi o nadzór epidemiologiczny, to na prawdę nie mamy się czego wstydzić.