"Zwolennicy Brexitu zdecydowanie odwoływali się do mitów związanych z członkostwem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Przykładem jest bulwersujący bilbord odsłonięty w dniu śmierci Jo Cox, który ukazuje falę uchodźców, a którymi Nigel Farage, przewodniczący ultra prawicowej partii UKiP, straszy Brytyjczyków. To jest propagowanie nieprawdy" - mówi w rozmowie z brytyjskim korespondentem RMF FM Bogdanem Frymorgenem Agata Gostyńska-Jakubowska, analityk think-tanku Centre for European Reform. "Do tych niezdecydowanych najbardziej będą przemawiały argumenty gospodarcze i do nich skierowana jest kampania zwolenników pozostania we Wspólnocie. Szczególnie w tych ostatnich dniach. Ważne znaczenie będzie miała też frekwencja" - ocenia. "Obawiam się jednak, że skupianie się na gospodarce nie wystarczy. Nawet jeśli Brytyjczycy zdają sobie sprawę, że ich gospodarka ma się dobrze, to o ile nie przekłada się to bezpośrednio na ich portfel, zagłosują za Brexitem" - podkreśla.
Bogdan Frymorgen: Idąc na ten wywiad przechodziłem obok Paramentu. Tam na skwerze obok pomnika Winstona Churchilla leży dywan z kwiatów. Ludzie przynieśli je dla Jo Cox, zamordowanej w ubiegły czwartek, młodej parlamentarzystki Partii Pracy. Była zwolennikiem pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Czy uważasz, że ta śmierć będzie maiła znaczenie na wynik referendum?
Agata Gostyńska-Jakubowska, analityk think-tanku Centre for European Reform: Toczy się policyjne dochodzenie. Wydaje mi się, że nikt nie będzie głośno wykorzystywał tej śmierci w trwającej wciąż kampanii. Jeśli wywrze ona jakikolwiek wpływ na dyskusję, to z pewnością ją złagodzi. Badania, jakie przeprowadzono po tym tragicznym wydarzeniu wskazują jednak na przechylenie szali w stronę zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, ale trudno powiedzieć czym ta zmiana jest spowodowana.
Przyjrzyjmy się samej kampanii. Ona już dobiega końca. Czy twoim zdaniem opierała się na merytorycznej dyskusji czy graniu na emocjach?
Wydaje mi się, że przeważały emocje, naciąganie pewnych faktów, a czasami wręcz propagowanie mitów. Muszę się podzielić z Tobą osobistą frustracją. Zwolennicy Brexitu zdecydowanie odwoływali się do mitów związanych z członkostwem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Przykładem jest bulwersujący bilbord odsłonięty w dniu śmierci Jo Cox, który ukazuje falę uchodźców, a którymi Nigel Farage, przewodniczący ultra prawicowej partii UKiP, straszy Brytyjczyków. To jest propagowanie nieprawdy. Obóz opowiadający się za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej oparł swoja kampanię na emocjach - obawie przed imigracją i utracie suwerenności. Brytyjczycy boją się, że ich państwo jest zniewolone przez Unię Europejską. Natomiast zwolennicy pozostania we Wspólnocie oparli się na faktach i danych statystycznych, z których wynika, że Wielka Brytania skorzystała na członkostwie w Unii. Obawiam się jednak, że skupianie się na gospodarce nie wystarczy. Nawet jeśli Brytyjczycy zdają sobie sprawę, że ich gospodarka ma się dobrze, to o ile nie przekłada się to bezpośrednio na ich portfel, zagłosują za Brexitem.
Z jednej strony gospodarka, czyli najważniejszy argument obozu opowiadającego się za pozostaniem w Unii Europejskiej, a z drugiej niekontrolowana imigracja - koronna broń Brexitowców. Czy wokół imigracji również narosły mity, czy jest to może argument trudny do zbicia?
Zwolennicy Brexitu wrzucają do jednego worka dwa rodzaje imigracji - tzw. wewnętrzną imigrację z krajów Unii Europejskiej, a konkretnie napływ ich obywateli do Wielkiej Brytanii, i tych spoza Wspólnoty. Dodają nawet do tego kryzys uchodźczy. Nie tłumaczą jednocześnie jakie Wielka Brytania ma możliwości regulowania tych zjawisk, co wzbudza zrozumiały niepokój.
Niemniej fakty są oczywiste: w ubiegłym roku na Wyspy wjechało 333 tysiące imigrantów, z czego ponad połowa, bo 184 tysiące, to imigranci z krajów członkowskich Unii. Nawet były doradca premiera Davida Camerona twierdzi, że pozostając w Unii Europejskiej nie da się tego skutecznie kontrolować.
Tu pojawia się problem. Zwolennicy pozostania we Wspólnocie i sam David Cameron zapędzili się w kozi róg, wpisując w manifest partii konserwatywnej, że będą starali się ograniczyć imigrację z innych krajów członkowskich Unii do dziesiątków tysięcy. W rzeczywistości jest ich znacznie więcej. Zwolennicy wyjścia słuszne zauważają, że jest to niewykonalne, a jednocześnie za mało słyszymy od przeciwników Brexitu, że ci imigranci o wiele więcej pieniędzy wpłacają do budżetu unijnego niż pobierają z niego w ramach różnych świadczeń.
Nie słyszymy też o ulgach, które premierowi Cameronowi udało się wynegocjować na początku roku w Brukseli, co też jest ważne, bo choć nie da się przez nie bezpośrednio kontrolować liczby imigrantów, można sprawić, że Wielka Brytania stanie się dla nich znacznie mniej atrakcyjnym celem.
Problem polega na tym, że bardzo trudno wyjaśnić w prostych słowach obywatelowi, co zawiera pakiet reform wynegocjowanych przez Davida Camerona. Co więcej, Brytyjczycy nie są przekonani, że zostanie on wdrożony po opowiedzeniu się za pozostaniem w Unii. Ciekawe i w pewnym sensie legitymizujące te konkretnie reformy dotyczące zasiłków są badania przeprowadzone wśród Polaków, którzy uważają za słuszne reformy prowadzące do ograniczeń dla imigrantów z Unii Europejskiej. Polacy, których jest 900 tys. w Wielkiej Brytanii, nie bulwersują się proponowanymi zmianami. Tutaj zawiódł lider partii konserwatywnej, nie mówiąc od początku wyraźnie, że obywatele z innych państw Unii przyjeżdżają na Wyspy żeby pracować, a nie żeby pobierać benefity.
Warto przypomnieć, że kampania przed referendum wcale nie przebiega według linii partyjnych. Zarówno Konserwatyści jak i Partia Pracy są pod tym względem podzieleni.
Niektórzy politycy Partii Pracy, która uważana jest za proeuropejską, są również zwolennikami wyjścia z Unii. Wydaje mi się, że te głosy mogą mieć kluczowe znaczenie dla wyniku referendum. Wskazuje się, że ok. 60 proc. Labourzystów zagłosuje za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii, ale co z pozostałymi 40 proc.? Ponieważ Konserwatyści mają bardziej sprecyzowane zdanie na ten temat, w tym momencie muszą pozyskiwać głosy członków Partii Pracy. W ostatnich dniach widzimy coraz częściej, że lider konserwatystów, premier David Cameron, występuje ramię w ramię z przywódcą Labourzystów. Uważam jednak, że powinni oni stawiać również na innych polityków, nie tylko na swojego lidera, Jeremiego Corbyna, bo w 1975 roku zagłosował on za wyjściem z Unii. Nie jest zatem do końca wiarygodny. Cała nadzieja myślę leży w osobie Sadiqa Khana , który został niedawno nowym burmistrzem Londynu.
Na dwa dni przed referendum, wciąż wielu wyborców jest niezdecydowanych. Nawet co siódmy Brytyjczyk może nie wiedzieć, jak zagłosuje w czwartek. Czy oni przypadkiem nie będą kluczem od ostatecznego wyniku referendum?
Do tych niezdecydowanych najbardziej będą przemawiały argumenty gospodarcze i do nich skierowana jest kampania zwolenników pozostania we Wspólnocie. Szczególnie w tych ostatnich dniach. Ważne znaczenie będzie miała też frekwencja. Mówi się, że im będzie ona większa, tym większe będą szanse na pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Przed upływem terminu referendalnej rejestracji bardzo dużo młodych ludzi wpisało się na listę wyborczą. Miejmy nadzieję, że okres prawie już wakacyjny i organizacja różnych festiwali i koncertów nie zniechęci młodych wyborców przed wypełnieniem tego ważnego obywatelskiego obowiązku.
(mn)