W przymusowe lądowanie samolotu linii Ryanair w Mińsku w maju mógł być zaangażowany ktoś ze współpracowników Ramana Pratasiewicza – oświadczyła Sofia Sapiega, partnerka tego białoruskiego dziennikarza, w wywiadzie dla państwowej telewizji Biełaruś 1. Podobnie jak Pratasiewicz Sapiega jest objęta sprawą karną i przebywa w areszcie domowym.
W wyemitowanej wieczorem rozmowie Sapiega powiedziała, że "jest daleka od spraw politycznych", jednak do podobnych wniosków skłoniły ją rozmowy z samym Pratasiewiczem.
Ponadto oświadczyła, że w jej opinii "służby specjalne Białorusi nie były zaangażowane w tę operację".
Sapiega, która jest obywatelką Rosji i Pratasiewicz przebywają w areszcie domowym na Białorusi. Raman Pratasiewicz i Sofia Sapiega byli 23 maja pasażerami samolotu linii lotniczych Ryanair z Aten do Wilna, który został zmuszony przez białoruskie władze do lądowania w Mińsku z powodu rzekomego ładunku wybuchowego na pokładzie. Reżim potwierdził, że do pasażerskiej maszyny poderwał myśliwiec MiG-29.
Działania Białorusi potępiło wiele państw, w tym Polska, zarzucając władzom w Mińsku złamanie prawa międzynarodowego, piractwo, "terroryzm państwowy" i "porwanie samolotu".
Po lądowaniu w Mińsku zatrzymano Pratasiewicza, byłego współredaktora kanału Nexta uznanego przez władze białoruskie za "ekstremistyczny", i jego partnerkę.
Reżim Łukaszenki zarzucił Pratasiewiczowi m.in. "organizację zamieszek" i działań poważnie naruszających porządek publiczny oraz szerzenie nienawiści, a Komitet Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) umieścił go na liście ludzi "zaangażowanych w terroryzm".
Na początku czerwca Pratasiewicz udzielił białoruskiej telewizji państwowej ONT głośnego wywiadu, w którym ze łzami w oczach wyraził skruchę i zapewnił, że współpracuje ze śledczymi.
Działalność opozycji przedstawił jako projekt sponsorowany przez zagraniczne służby, by osłabić Białoruś. Mówił m.in., że Polska i Litwa wspierają białoruską opozycję po to, by móc głośno krytykować Rosję i nie musieć przyjmować w ramach UE uchodźców z Bliskiego Wschodu.
Niezależni białoruscy dziennikarze, a także rodzina Ramana Pratasiewicza, odnieśli się do wywiadu z dużą rezerwą, choć on sam zapewniał, że na rozmowę zdecydował się bez przymusu. Podkreślano, że na ciele opozycjonisty widać ślady bicia.