Berlin i Paryż muszą wypracować wspólne stanowisko, utrzymując dystans wobec Waszyngtonu - stwierdził główny doradca niemieckiego MSZ Rudolf von Thadden. To konieczne, by wspólna europejska polityka nie była tylko pobożnym życzeniem, lecz rzeczywistością. Von Thadden dodał także, że deklaracje o przyjaźni między Francją a Niemcami staną się bez znaczenia, jeśli Paryż opowie się w sprawie Iraku po stronie USA i Wielkiej Brytanii.
Kanclerz Gerhard Schroeder wielokrotnie podkreślał, że Niemcy nie wezmą udziału w jakiejkolwiek operacji zbrojnej przeciwko Irakowi, nawet jeśli akcja taka będzie miała mandat ONZ. Dziś Schroeder o sprawie irackiej będzie rozmawiał z prezydentem Francji Jacques'em Chirackiem.
Prawdopodobnie w trakcie tego spotkania kanclerz Schroeder zechce przede wszystkim umocnić swoją pozycję i jeszcze raz wyraźnie podkreślić, że niemieccy żołnierze nie pojadą do Iraku. Jednak zarówno w Niemczech, jak i za granicą pojawiły się opinie, że Schroeder powoli ustępuje i jego kategoryczne „nie” dla wojny w Iraku zmienia swoje barwy.
Kanclerz zgodził się już udostępnić Amerykanom przestrzeń powietrzną, niemieccy żołnierze będą też bronili amerykańskich baz znajdujących się na terenie Republiki Federalnej. Być może stacjonujące w Kuwejcie wojska niemieckie, wyposażone w wozy bojowe Fuchs, będą gotowe do ewentualnego ataku przy użyciu broni biologicznej lub chemicznej. Żołnierze, zdaniem kanclerza, mieliby chronić ludność cywilną - przede wszystkim w Kuwejcie.
Jednak, mimo tak zdecydowanego sprzeciwu wobec wojny, spekuluje się, że Niemcy mogłyby w przypadku głosowania w Radzie Bezpieczeństwa nad mandatem dla wojny, zagłosować na „tak”. Kilkanaście dni temu mówił o tym szef niemieckiej dyplomacji Joschka Fischer. Komentatorzy uważają, że Schroeder nie sprzeciwi się Radzie Bezpieczeństwa, bo wtedy wystąpiłby przeciw wszystkim sojusznikom w NATO.
Foto: Archiwum RMF
15:20