To, że Andrzej Czuma po raz kolejny wygrał głosowanie na szefa sejmowej komisji do spraw nacisków było dziś kwestią drugorzędną. Posłowie jak zwykle zajmowali się bowiem tym, czym nie powinni. I najwięcej czasu poświęcili wyzwiskom, awanturom i tym, czego nie można nazwać konstruktywną pracą. Posłuchaj.
Niby wszyscy się spodziewali, że dzisiejsze posiedzenie komisji śledczej ds. nacisków będzie kolejnym aktem żenującej tragikomedii, ale zawsze mamy nadzieję, że posłowie w ostatniej chwili się opanują. Niestety nie. "Wybrańcy Narodu" po raz kolejny już zgotowali nam farsę, a ja siedząc na sejmowej Sali Kolumnowej nie wiedziałam już, czy mam się śmiać, czy płakać.
Powodem do dzisiejszej "awanturki" było głosowanie nad wnioskiem posła Lewicy. Krzysztof Matyjaszczyk domagał się odwołania Czumy z funkcji przewodniczącego komisji. Uzasadniał, że pełniąc obowiązki prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości nadzorował on prace wszystkich prokuratorów w kraju, w tym tych, którzy zajmowali się sprawami badanymi przez komisję. W ocenie posłów opozycji to, czyni to Czumę niewiarygodnym. Według samego zainteresowanego nie było oczywiście powodów, aby stracił funkcję. No i się zaczęło...
Posłowi Mularczykowi odebrano głos. Mikrofon przejęła partyjna koleżanka...
Odpowiedział rezolutnie Leszek Deptuła z Polskiego Stronnictwa Ludowego. I na tym skończyła się jakakolwiek dyskusja.
I tak niemal do samego końca posiedzenia komisji. Posłowie próbowali się jeszcze ratować używaniem sformułowań, których prawdopodobnie sami nie rozumieją...
Pierwszy postulat do zmian konstytucyjnych: od kolejnej kadencji parlamentu ZERO komisji śledczych. By żyło się lepiej. Wszystkim.