Przeciwnikom Hanny Gronkiewicz - Waltz będzie niesłychanie trudno osiągnąć triumf w warszawskim referendum. Przestudiowanie sondaży, frekwencji i wyników wyborów w stolicy pokazuje jedno - żeby referendum przyniosło wynik wiążący, wyborcy PiS-u, Palikota i wszystkich innych ugrupowań przeciwnych pani prezydent, musieliby pójść do urn równie karnie jak robili to podczas wyborów parlamentarnych.
Frekwencja - to ona, co dla wszystkich jest dziś oczywiste, będzie kluczem do referendalnego powodzenia. By referendum było wiążące, zagłosować musiałoby 29,2 procent uprawnionych ( a dokładnie 3/5 tych którzy głosowali w wyborach samorządowych w 2010 roku ) - czyli 389 430 osób.
Dziś deklarację uczestnictwa w referendum składa 36 procent warszawskich wyborców ( 27 procent deklaruje, że zdecydowanie weźmie udział w referendum). Nie dysponujemy stołecznymi sondażami które pozwoliłyby precyzyjnie porównać frekwencję deklarowaną z rzeczywistą, ale w skali Polski - zawsze było z tym słabo. W 2010 udział w wyborach samorządowych deklarowało 68 procent ( 49 procent - na pewno ) - udział wzięło 47,3 procent. W 2011 - przed wyborami parlamentarnymi "pójdę na pewno" mówiło 61 procent - poszło niespełna 49 procent.
Wśród tych 37 procent deklarujących dziś udział, 1/3 mówi, że pójdzie by Gronkiewicz bronić. Pytanie, na ile, na ostatniej prostej, zadziała na nich kampania anty-frekwencyjna prowadzona przez PO. Gdy w Łodzi odwoływano Jerzego Kropiwnickiego, przeciw odwołaniu głosowało tylko 5 procent z tych, którzy do urn poszli. Gdyby podobnie było w Warszawie - frekwencja mocno by się obniżyła ( jeśli o 1/3 - 1/4 to już byłoby bardzo trudno z wiążącym charakterem referendum ). Cała nadzieja na referendum wiążące wiązałaby się wówczas ze zdeklarowanymi przeciwnikami Platformy i Gronkiewicz. Przyjrzyjmy się zatem, ilu mieszkańców stolicy, można za takich uznać.
Przed trzema laty, gdy Hanna Gronkiewicz walczyła o prezydenturę z Czesławem Bieleckim i Wojciechem Olejniczakiem dostała 345 tysięcy głosów. Wszyscy inni kandydaci - niespełna 310 tysięcy. Czyli gdyby nawet wszyscy oni poszli w najbliższą niedzielę do urn - nie zbudowaliby wymaganej frekwencji.
Przed dwoma laty w czasie wyborów parlamentarnych na PiS głosowało w Warszawie 277 tys. osób, na Ruch Palikota 110 tys.. To też w sumie za mało by Gronkiewicz odwołać. Do tych dwóch grup wyborców ( zakładając że są stali w uczuciach ) trzeba by dołożyć jeszcze głosujących na PJN - wtedy suma ich głosów to 417 tysięcy - czyli o prawie 30 tysięcy więcej niż wymagają tego przepisy ( tyle, że - to też istotne - w tamtych wyborach Warszawa miała aż 69,77 procent frekwencję ) Wydaje się więc, że referendum warszawskie przyniesie jego organizatorom sukces tylko przy spełnieniu następujących warunków, że w Warszawie nie zmalała, albo wręcz wzrosła przez ostatnie lata liczba wyborców anty-Platformijnych i anty-Gronkiewiczowych ( to akurat nie jest patrząc na sondaże, bardzo odważne założenie ), że są silnie zmobilizowani , że do urn pójdzie co najmniej tylu przeciwników Gronkiewicz ilu dziś deklaruje, że to zrobi i jeszcze trochę jej zwolenników odpornych na anty-frekwencyjną kampanię.
Jeśli wszystkie te warunki w niedzielę się zgrają - referendum będzie wiążące. Jeśli nie - Gronkiewicz je przegra - ale prezydentem pozostanie.