Kosztował 3 miliony złotych i właśnie rozmywa go do reszty deszcz. Mowa o lubelskim BIKE PARKU. Tor nie może być już użytkowany przez rowerzystów, bo w ciągu 4 lat ziemne konstrukcje popadły w ruinę. Zresztą używany był sporadycznie, bo i powstał - można powiedzieć - przez przypadek.
Konstrukcja była wadliwa - jednoznacznie stwierdzają ekspertyzy. A jak pamiętam chwalono się, że przy projektowaniu brały udział środowiska rowerowe, tylko że....
Jak można mówić, że to przypadek, jeśli ktoś wydaje 3 miliony złotych na obiekt? Można. To miał być w założeniach tor motocrossowy. Zabiegało o niego dwóch radnych poprzedniej kadencji za prezydentury Adama Wasilewskiego. Miłośnicy i niegdyś zawodnicy motocrossu, jeden z nich prowadzi klub. Stracili tor, który funkcjonował wcześniej na prywatnym terenie dawnego poligonu wojskowego na Górkach Czechowskich. Próbowano użyć fortelu i wybudować go niejako "po cichu". Kilka lokalizacji było bowiem oprotestowanych i zablokowanych przez mieszkańców. Tak było i w przypadku ulicy Janowskiej w Lublinie nieopodal Zalewu Zemborzyckiego. Gdy zorientowali się, co im miasto buduje za płotem, zaczęli skutecznie protestować obawiając się hałasu. Miasto pod naporem opinii publicznej poprzestało na torze rowerowym.
Miłośnicy skakania na hopkach i tak z niego nie korzystali, bo większość przeszkód wymagała ekstremalnych, profesjonalnych umiejętności i sprzętu. Imprezy, które się tam odbyły, można było policzyć na palcach może dwóch rąk. Tor nieco zmodyfikowano, ale szturmu chętnych nie było. Utrzymywanie go stało się bezcelowe.
Deszcz skutecznie rozmywał w większości ziemne nasypy i konstrukcje. Teren to dawne łąki, nieopodal zalewu i rzeki. Generalnie tereny mające tendencję do podmakania. Ekspertyza wykazała, że przy budowie nie wykonano drenażu i odwodnienia, co dopełniło dzieła zniszczenia. Ze względów bezpieczeństwa po prostu go zamknięto.
I to dosłownie. Tor od początku służył garstce. Kosztował 3 miliony złotych. Złośliwi śmiali się, że to najdroższa inwestycja sportowa w Lublinie w przeliczeniu na liczbę sportowców z niego korzystających.
Miejscy prawnicy analizują dokumenty i sprawdzają, kogo można by pozwać o odszkodowanie. Poprzedniego prezydenta już nie ma. Nie ma również wiceprezydenta i dyrektorki wydziału nadzorujących inwestycje - prawnicy rozważają wątek braku należytego nadzoru nad realizacją inwestycji oraz błąd w projekcie - mówi Beata Krzyżanowska rzeczniczka ratusza.
Perspektywa odzyskania pieniędzy jest jednak równie mglista jak remont toru - bo miasto już zapowiada, że zrobi go, jeśli uda się go podciągnąć pod unijne fundusze na rewitalizację terenu. Jeśli się nie uda to? - to remontu nie będzie. Przynajmniej na razie nikt go nie planuje, bo raz nie wiadomo za co, a i wciąż nie ma pewności, czy w ogóle jest potrzebny.