NASA informuje, że w najbliższym tygodniu łazik Perseverance podejmie kluczowe przygotowania do testów helikopterka Ingenuity. Jego pierwszy lot na Marsie odbędzie się nie wcześniej, niż w pierwszym tygodniu kwietnia. O tym, jak przebiegają testy łazika Perseverance w miesiąc po lądowaniu na Czerwonej Planecie, a także o tym, jak Ingenuity przed lotem stanie na czterech nogach, opowiada RMF FM Artur B. Chmielewski z Jet Propulsion Laboratory. Jak przyznaje w rozmowie z Grzegorzem Jasińskim, testy Ingenuity mają dla niego osobiście wielkie znaczenie, bo otrzymał właśnie zadanie przygotowania następnej misji helikoptera na Marsie. Tym razem już misji naukowej.
Grzegorz Jasiński, RMF FM: Mija miesiąc od lądowania na Marsie. Łazik Perseverance pobudził wyobraźnię świata tym, jak spektakularnie lądował, ale przede wszystkim tym, jak był w stanie zarejestrować i pokazać to lądowanie. Proszę powiedzieć, co tam się w tej chwili dzieje, jak przebiegają testy? Czy wszystko jest zgodnie z planem?
Artur B. Chmielewski: Już upłynął miesiąc od lądowania, ale nam jeszcze adrenalina nie spadła. Pracowaliśmy nad łazikiem ponad 10 lat. To jest długi okres planowania. Najpierw oczywiście rozmawia się o tym, naukowcy mają różne pomysły, gdzie on musiałby wylądować, co mógłby badać. Nawet, jak się już ustali, gdzie on ma wylądować, potem są kłótnie, gdzie dokładnie to ma być. To kłótnie, czy powiedzmy dyskusje, między inżynierami a naukowcami. Zawsze tak jest, że inżynierowie chcą wylądować w najbardziej bezpiecznym miejscu, a naukowcy chcą jak najszybciej coś badać, być jak najbliżej ciekawych miejsc. Te ciekawe miejsca to są skały, jaskinie, zbocza gór, zbocza kraterów. Musieliśmy nawet stworzyć taki algorytm, gdzie każde z tych potencjalnych miejsc lądowania oceniają naukowcy, biorąc pod uwagę różne czynniki w skali od 0 do 10. Potem oceniają je inżynierowie, te wyniki się dodaje i ostatecznie wybieramy jakieś miejsce do lądowania. Nie jest łatwo wybrać takie miejsce, dlatego że do tej pory nie byliśmy w stanie wylądować idealnie w tym miejscu, gdzie chcemy. To była zwykle kwestia kilometrów. Oczywiście ten kilometr to i tak jest mało, biorąc pod uwagę, że ten łazik leci 470 milionów kilometrów. To nie jest tak źle. To tak, jakbym stąd z Los Angeles rzucił lotką do tablicy w Warszawie i trafił może centymetr od środka tarczy. Nie trafiłbym w dziesiątkę, ale w dziewiątkę.