Naukowcy odkrywają kolejną możliwą przyczynę łysienia i obiecują, że dzięki temu odkryciu przyspieszą pracę nad metodami skutecznej terapii. Badacze z Uniwersytetu Pensylwanii opublikowali właśnie na łamach czasopisma "Science Translational Medicine" wyniki badań wskazujących, że łysienie androgenowe - dotykające w różnym stopniu nawet 80 procent mężczyzn - może być skutkiem działania hormonu - prostaglandyny D2.
Do tej pory poszukiwania środków na porost włosów prowadzono nieco po omacku. Teraz wydaje się, że tym razem udało się trafić na fragment... łysej prawdy. Można liczyć na to, że będzie to ów brakujący element układanki, który sprawi, że medycyna pomoże włosy zachować, ewentualnie - w przypadku tych bardziej zapamiętałych w łysieniu - nawet odzyskać.
Do tej pory udało się potwierdzić jeden czynnik sprzyjający łysieniu androgenowemu - mutację genu kodującego receptor testosteronu. Dotyczy to jednak tylko części mężczyzn tracących włosy. Tym razem grupa badaczy pod kierunkiem George'a Cotsarelisa, dermatologa z Uniwersytetu Pensylwanii, postanowiła porównać ekspresję genów w tkance pobranej z łysiejących i owłosionych miejsc skóry głowy pięciu pacjentów.
W łysiejącej tkance odkryto wyższy poziom hormonu - prostaglandyny D2 (PGD2). Naukowcy zauważyli też, że hormon ten blokuje wzrost włosów w obecności cząsteczek receptora GPR44. Cząsteczki te - jak się podejrzewa - mają swój udział w reakcjach alergicznych, dlatego koncerny farmaceutyczne już od lat szukają leków, które mogą blokować ich działanie. Być może teraz takie leki pomogą też powstrzymać łysienie.
Badacze z Filadelfii na razie nie wiedzą jeszcze, czy PGD2 odpowiada za łysienie dotykające także niektóre kobiety. Nie mają też pewności, czy samo blokowanie PGD2 może doprowadzić do odbudowy włosów. To będzie przedmiotem dalszych badań.