To był wielki człowiek. Jeden z tych, którzy na zawsze zostaną w naszej pamięci. Jerzy Giedroyc, redaktor paryskiej "Kultury". Odszedł na zawsze we śnie, w nocy z 14 na 15 września...
To jakieś fatum: niedawno odeszli na zawsze ks. Józef Tischner, Jan Karski, Gustaw Herling-Grudziński, a 15 września Jerzy Giedroyc, założyciel i redaktor naczelny paryskiej "Kultury", człowiek-instytucja, jeden z ostatnich "członków klubu Wielkich Polskich Starców XX wieku", by posłużyć się jakże trafnym określeniem prof. Michała Głowińskiego, Waga tej straty na razie do nas nie dotarła – jeszcze na księgarskich półkach znaleźć można wydane w Maisons-Laffitte pozycje, jeszcze – już po raz ostatni niestety – weźmiemy do ręki niepozorny na pierwszy rzut oka, a przecież jakżeż ważki, październikowy numer „Kultury”.
Mówiąc o Giedroyciu używało się, często wymiennie z nazwiskiem, terminu "Redaktor". To pojęcie nieco się zdewaluowało. Iluż dziennikarskich praktykantów i początkujących, a pewnych siebie żurnalistów umieszcza sobie przed nazwiskiem ów tytuł! A przecież są i tacy, których nazwisk nie trzeba wymieniać, bo mówiąc „Redaktor” ma się od razu na myśli ich sylwetki; by sięgnąć, z konieczności tylko wybiórczo, do niedalekiej przeszłości: Grydzewski, Turowicz, Eile i właśnie - Giedroyc. Kim jest redaktor? Pozornie ukryty za tekstami swoich współpracowników to on właśnie odpowiada za ostateczny kształt pisma, za jego wyraz i linię polityczną. Jest reżyserem, kreującym obraz całości, ale zarazem jest policjantem strzegącym homogeniczności z jednej i niezawisłości pisma z drugiej strony. Jego jedność z pismem bywa czasem tak duża, że wraz z nim samym musi umrzeć tytuł – tak właśnie stanie się z paryską „Kulturą”...
Fenomen Giedroycia – Redaktora, to fenomen wydawnictwa, które działając na emigracji opublikowało prawie 600 tytułów, to fenomen ukazującej się od 1947 roku „Kultury”, to wreszcie fenomen francuskiej wyspy polskości, Maisons-Laffitte. Ale przede wszystkim to fenomen samej postaci Redaktora, jego osobowości, charakteru, poglądów. Urodzony w 1906 w zubożałej rodzinie szlacheckiej wyniósł z domu tę szczególną postać patriotyzmu, którą miał realizować przez całe życie, a która świadomie nawiązywała do historii Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W myśleniu Giedroycia Europa przeplatała się z Polską, przy czym Polska pojmowana była w kategorii „Wielkiej Ojczyzny”, gdzie obok Polaków zamieszkują na równych prawach mniejszości narodowe: litewskie, ukraińskie, niemieckie, żydowskie... Wydawałoby się, że jest to obraz idealizowany, gdyby nie fakt, że Redaktor był przede wszystkim pragmatycznym politykiem i zarazem politykiem-wizjonerem. Był opowiadającym się za rządami autorytarnymi legalistą, któremu przyszło żyć w czasach, kiedy stary porządek Europy dramatycznie się rozpadł a nowy, który powstał w jego miejsce, zasadzał się na niesprawiedliwości oraz brutalnej sile, czyniącej ów układ pozornie nienaruszalnym. I właśnie w tym miejscu dało o sobie znać wizjonerstwo Giedroycia – przecież trzeba sobie uzmysłowić, że nikt nie wierzył w rozpad Związku Radzieckiego! Tymczasem Redaktor projektował przyszłość Europy na przekór wszystkim. W jego pojęciu Polacy, już choćby ze względu na położenie swego kraju, winni być „nie klientami, lecz współtwórcami zjednoczonej Europy”. Ten fakt winien z kolei decydować o linii prowadzonej przez Polskę polityki wschodniej – nasz „wkład” do wspólnoty to Europa Wschodnia: Ukraina, Litwa, Białoruś, rejony na których „Kultura” od początku się koncentrowała. Zainteresowanie Czechami, Słowacją i Węgrami pojawiło się później. Za to od samego początku bardzo dużą wagę przywiązywał Giedroyć do sprawy Rosji, konsekwentnie oddzielając kwestię ustrojową od samego państwa – to Rosja a nie „sowietyzm” czy jak kto woli „komunizm” powinna być partnerem Polski i dlatego uporządkowanie wzajemnych stosunków pojmował Redaktor jako zagadnienie kluczowe. W jego wizji Europy nie mogło oczywiście zabraknąć zjednoczonych Niemiec. Pragmatyczne myślenie Giedroycia dało o sobie znać, kiedy w imię poprawnego ułożenia stosunków z Litwą, Białorusią i Ukrainą sprzeciwiał się na łamach „Kultury” rewizjonistycznym zapędom względem Lwowa i Wilna. Krytykowany za ten pogląd odpowiadał: ”Nie ma polityki bez ofiar. My również musimy je ponieść dla przyjaznej współpracy z sąsiadującymi państwami”.
Ze wspomnień pośmiertnych poświęconych Jerzemu Giedroyciowi wyłania się postać realisty, człowieka odważnego, wiernego wyznawanym zasadom, skromnego i skrytego, umiejącego zachować dystans („nie mam skłonności do przechodzenia na ty”). Redaktor był erudytą obdarzonym dużym poczuciem literackiego smaku. Był też, pomimo swych 94 lat, niesłychanie chłonny i ciekawy innych ludzi – 11 sierpnia zdecydował się na internetowy czat, gdyż chciał nawiązać kontakt z ludźmi, do których w inny sposób nie mógłby dotrzeć. Jak każdy człowiek dużego formatu był postacią kontrowersyjną, a kontrowersje te wynikały zarówno z cech charakteru jak i z wyznawanych zasad –krytykowany za sprzyjanie prezydentowi Kwaśniewskiemu zgodnie z deklarowanym zawsze lojalizmem odpowiedział: „Ja do tej pory nie zgadzam się z prezydentem Kwaśniewskim, jego formacja jest dla mnie bardzo obca, ale jest to prezydent Rzeczypospolitej i wobec tego muszę nie tylko go uznawać, ale konkretnie z nim współpracować”.
Dziełem życia Redaktora był założony w 1946 roku w Rzymie, a następnie przeniesiony do zakupionego dzięki pomocy czytelników w podparyskim Maisons-Laffitte domu Instytut Literacki. Jego pierwszą pozycją wydawniczą były „Legiony” Henryka Sienkiewicza. W rok później ukazał się pierwszy zeszyt „Kultury”. W ten sposób po raz kolejny dała o sobie znać wizjonerska wyobraźnia Giedroycia – człowiek do głębi „polityczny”, który dla ulubionej dziedziny poświęcił nawet życie osobiste zrozumiał, że najskuteczniejszym sposobem uprawiania polityki na emigracji jest... kultura. Z pismem związała się grupa najwybitniejszych intelektualistów emigracyjnych: Zofia i Zygmunt Herzowie, Józef Czapski, Juliusz Mieroszewski, Gustaw Herling-Grodziński, Jerzy Stempowski, Konstanty Jelański, ale także publicyści krajowi jak na przykład Stefan Kisielewski. Co więcej, „Kulturze” udało się wykreować nazwiska tej miary co Bobkowski, Lipski, Haupt nie wspominając już o drukujących tam swe utwory Miłoszu czy Gombrowiczu. Te listę można by kontynuować, ale przecież nie o spis wielkich tu chodzi – istotne jest raczej, kim Giedroyć się otaczał, z kim współpracował i kogo potrafił włączyć w orbitę swych redakcyjnych zainteresowań. Fenomen „Kultury” to także niezawisłość i niezależność pisma zarówno od nacisków wywieranych przez siły krajowe jak i koterie emigracyjne – Giedroyc miał odwagę wbrew wszystkim mówić mądre słowa własnym, wolnym głosem.
Zapytany w maju tego roku przez Marka Zaradniaka o rolę paryskiej „Kultury” jej Redaktor odpowiedział: (mamy rolę) „krytycznego obserwatora wydarzeń w Polsce. Występujemy z różnymi inicjatywami i propozycjami. (Ja sam) Jestem nieoficjalnym i samozwańczym doradcą”. Z kolei w rozmowie z Jerzym Kłoczowskim Giedroyc powiedział: ”Bierze nam się za złe, że tak często ostro krytykujemy jako „Kultura” polską rzeczywistość, że widzimy tylko złe strony w Polsce, nie podkreślając pozytywów. Chcę powiedzieć, że wynika to z tego, że uważamy za nasz obowiązek wskazywać te rzeczy, które – w naszym przekonaniu – są błędne czy szkodliwe, aby zwracać na nie uwagę i alarmować opinię publiczną. Nie jest naszym zadaniem podkreślanie polskich sukcesów. Do tego my, Polacy, mamy skłonność aż za dużą, do przedstawiania w bardzo różowych barwach naszej sytuacji. Dlatego trzeba zmuszać nasze elity do zastanowienia się nad najważniejszymi problemami, a to można osiągnąć tylko wtedy, jeśli będzie się krytykować i atakować”. Krytykować i atakować „ten dziwny naród” dla którego pracował, nie tylko piórem, przez całe swoje długie życie.
tekst Andrzej Knapik, RMF FM,
zdjęcia Hanna Wesołowska-Dobiecka