"Przestać pisać? Nieraz o tym myślałam" - przyznaje w rozmowie z RMF FM tegoroczna laureatka literackiego Nobla - Swietłana Aleksijewicz. "Było tak zwłaszcza w momentach, kiedy ludzie, którzy byli w łagrach, mówili mi o swojej miłości do Stalina, mówili, że to wielki człowiek" - wspomina. "To rychłe święto, na które liczyliśmy jeszcze w latach 90., po upadku ZSRR, nie przyszło. Byliśmy wtedy naiwni... Teraz zrozumieliśmy, że wolności nie zapewnia bentley czy szwajcarska czekolada..." - mówi noblistka w rozmowie z Malwiną Zaborowską i Maciejem Nyczem. "Przejściowy okres, w którym żyjemy, jeszcze długo potrwa. Jedyne, o co się wszyscy modlimy, to żeby obeszło się bez większego rozlewu krwi. By w ogóle nie doszło do przelewu krwi..." - dodaje.
RMF FM: Jak się pani czuje jako żywy przykład na to, że w epoce szybkich informacji, gonienia za tanią sensacją, reportaż wraca do łask?
Swietłana Aleksijewicz: Mam wrażenie, że fikcja literacka nie nadąża za szybkością współczesnego świata. Reportaż pozwala zapełnić tę lukę - oddaje to wszystko, co dzieje się dziś. Sama fikcja już tego nie jest w stanie uczynić.
Zarówno pani jak i mistrzowie reportażu, o których pani mówi z uznaniem - Ryszard Kapuściński, Hanna Krall, zaczynaliście od dziennikarstwa. Teraz jest pani nagradzana jako literatka. Pani czuje się bardziej dziennikarką czy pisarką?
Cóż mogę powiedzieć? Zbieram materiał jako dziennikarka - odbywam wiele spotkań z ludźmi, zapisuję przeprowadzone rozmowy... Później to opracowuję, nadaję styl, pracuję nad tekstem jako pisarka... Ja nie rezygnuję z żadnego z tych zajęć.
Jest pani świeżo po spotkaniu z krakowską publicznością, na którym roiło się od młodych ludzi. Co pani im radzi, kiedy przychodzą po autograf i przyznają, że chcieliby zostać reporterami?
Ja bardzo lubię podpisywać moje książki. Niektóre osoby podchodzą do mnie nawet z trzema, czterema egzemplarzami. Widzę, że myślą podobnie jak ja. Tym, którzy mają aspiracje reporterskie życzę dużo szczęścia i siły. Bo w tej pracy potrzeba dużo siły... I uporu. Ale jest też dużo radości.
Pani często przyznaje, że praca reportera nie jest łatwa, że to jest bardziej los niż zawód, a żeby coś zrozumieć, trzeba często zajrzeć w otchłań. Skąd pani bierze siłę na to, żeby się w tej otchłani nie pogrążyć?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ponieważ wszystko czerpie się jakby z wnętrza. Źródłem siły dla nas może być wszystko. Myślę, że przede wszystkim zainteresowanie życiem i umiłowanie świata. Ja kocham ludzi, podobają mi się nasi ludzie, chociaż nie wszystko podoba mi się w człowieku. Czasami bardzo trudno człowieka pokochać. Kochać go za to, co robi, i jak on to pojmuje.
Czy ma pani ochotę utrzymywać kontakt z bohaterami swoich książek?
Pisząc książki rozmawiałam z tysiącami osób. Nie ze wszystkimi utrzymuję kontakty, ale są tacy, z którymi się przyjaźnię. Niestety, wielu bohaterów moich książek: takich jak "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" i "Czarnobylska modlitwa" już nie żyje. Cieszy mnie to, że pozostały ich głosy. Ja pamiętam te głosy.
Czy pamięta pani jakiś szczególny moment, jakąś rozmowę, po której pomyślała pani, że nie da już rady, że trzeba przestać pisać, że to nie ma sensu...
Nie będę ukrywać - nieraz mi to się zdarzało. Czułam, że dalej nie mogę i chcę przestać. Było tak zwłaszcza w momentach, kiedy ludzie, którzy byli w łagrach, mówili mi o swojej miłości do Stalina, mówili, że to wielki człowiek. Ludzie, którzy przeżyli straszne rzeczy, popierali dyktaturę i odrzucali zmiany, mimo poniżeń i cierpień, przez które musieli przejść... Były chwile frustracji i rezygnacji, ale pracowałam dalej.
Pani przyznaje: mam dość pisania o cierpieniu. Czy to dlatego nie zajęła się pani takim świeżym tematem jak ukraiński Majdan?
Nie chodzi o to, że miałam dość pisania o cierpieniu. Po prostu powiedziałam już wszystko, co mogłam na temat zła tkwiącego w człowieku. Co zrozumiałam - powiedziałam. A powtarzać samej siebie nie chcę, nie mam na to pomysłu. Dlatego nie pojechałam do Doniecka, czy wcześniej do Czeczenii. Wszystko, co mogłabym o tym powiedzieć - napisałam już kiedyś, przy innych okazjach.
W "Czasach secondhand" czytamy dużo o "człowieku czerwonym" - zagubionym i sfrustrowanym w nowej rzeczywistości, choć nierozpieszczanym przez poprzedni reżim. Co musiałoby by się zmienić, żeby ten człowiek wreszcie znalazł swoje miejsce na świecie?
Myślę, że upłynie wiele czasu zanim nasze życie się zmieni. To rychłe święto, na które liczyliśmy jeszcze w latach 90., po upadku ZSRR, nie przyszło. Byliśmy wtedy naiwni wyobrażając sobie, że wolny kraj wolnych obywateli pojawi się szybko. Okazało się - jak to wreszcie zrozumieliśmy - że wolności nie zapewnia bentley czy szwajcarska czekolada... Myślę, że ten przejściowy okres, w którym żyjemy, jeszcze długo potrwa. Jedyne, o co się wszyscy modlimy, to żeby obeszło się bez większego rozlewu krwi. By w ogóle nie doszło do przelewu krwi...
Przed panią niecodzienne zadanie. Pani jest przyzwyczajona do dawania głosu innym, swoim rozmówcom, a trzeba będzie wygłosić mowę noblowską. Ma już pani na nią jakiś pomysł?
Zastanawiam się właśnie nad tym... Nad tym właśnie się zastanawiam (uśmiech).
Rozmowa została przeprowadzona na Festiwalu Conrada w Krakowie. Organizatorom dziękujemy za życzliwość i pomoc.
Nagranie miało miejsce w Grand Hotelu Kraków. Dziękujemy za gościnę!