Rząd Wenezueli ogłosił zawieszenie lekcji w szkołach i działalności zakładów pracy. To efekt tego, że w czwartek stanęły nagle co najmniej dwie wielkie elektrownie.
Stolica, sześciomilionowe Caracas, przypominało w czwartek wieczorem miasto zjawę: na ciemnych ulicach jedynymi oświetlonymi punktami były budynki wielkich hoteli i urzędów posiadających własne generatory, stanęło metro, co utrudniło tysiącom ludzi powrót z pracy.
Nie działają telefony, kasy fiskalne ani internet. Odprawa pasażerów na stołecznym lotnisku Maiquetia przebiega w zwolnionym tempie wobec częściowego unieruchomienia komputerów.
Wenezuelski rząd ogłosił, że przyczyną braku prądu był "atak na elektrownie w stanach Azotegui i Miranda". Madrycki dziennik "El Pais" napisał zaś w korespondencji z Caracas, że przyczyną awarii w dostawach prądu dla 21 stanów Wenezueli jest awaria elektrowni wodnej w Guri, w stanie Bolivar, gdzie znajduje się jedna z największych zapór wodnych w Ameryce Łacińskiej.
Już od roku siły zbrojne na polecenie rządu mają strzec wenezuelskich znacjonalizowanych w 2007 roku elektrowni.
Podczas gdy lokalne przerwy w dostawach prądu są częstym zjawiskiem w poszczególnych prowincjach Wenezueli, zwłaszcza leżących w zachodniej części kraju, wzdłuż granicy z Kolumbią, nigdy dotąd za rządów Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV) nie trwały one dłużej niż jeden dzień.
Prezydent Nicolas Maduro, który został wybrany ponownie na to stanowisko w ubiegłym roku w zmanipulowanym głosowaniu, które opozycja zbojkotowała, przypisuje kryzys gospodarczy i wszelkie trudności wenezuelskiej gospodarki szerokiej działalności sabotażowej popieranej przez USA.
Sektor energetyczny w Wenezueli, znacjonalizowany przez inicjatora rewolucji boliwariańskiej, poprzednika obecnego prezydenta, zmarłego w 2013 roku Hugo Chaveza, miewał dotąd awarie, ale nigdy na tak wielką skalę. Wkrótce po śmierci Chaveza, gdy rządy objął Nicolas Maduro doszło w 2008 roku do pierwszej wielkiej awarii energetycznej w Wenezueli, a w pięć lat później do następnej, jednak obie zdołano usunąć w ciągu niespełna 6 godzin.
Tym razem sprawa wygląda znacznie poważniej, a jak ocenia z Caracas agencja Reutera, obecny blackout - po hiszpańsku apagon - wpisuje się w ogólny kryzys i hiperinflację, jakie trawią wenezuelską gospodarkę. Kryzys spowodował już ucieczkę z kraju ponad 3 mln mieszkańców.
Zastępczyni Nicolasa Maduro, wiceprezydent Delcy Rodriguez, napisała na Twitterze w związku z awarią energetyczną: "Nasz kraj padł ofiarą sabotażu. Imperialnej wojny energetycznej".
Juan Guaido, przewodniczący kontrolowanego przez opozycję wenezuelskiego parlamentu, który ogłosił się tymczasowym prezydentem i został uznany przez kilkadziesiąt krajów, tak skomentował wielką awarię w dostawach prądu: "Wenezuela doskonale zdaje sobie sprawę, że światło powróci wraz z zakończeniem uzurpacji władzy" (przez Maduro). "Działajmy dalej!" - wezwał Guaido.