Trzy osoby zginęły w czasie weekendu w pożarach szalejących w zachodniej części USA. Wśród ofiar jest dwóch rolników - ojciec i syn pracujący przy sianokosach, niedaleko Roosevelt.
O szczęściu może mówić towarzyszący im 11-letni chłopiec, któremu udało się uciec przed nagłą zmianą kierunku ognia. Trzecią ofiarą śmiertelną jest przewieziony w nocy do szpitala w Salt Lake City 75-letni mężczyzna.
Pożar wybuchł w piątek w okolicy miejscowości Neola, około 160 kilometrów na wschód od Salt Lake City. W sobotę popołudniu płomienie objęły już obszar 60 kilometrów kwadratowych, w tym część lasów państwowych.
Świadkowie mówią o nagłym pojawieniu się ściany ognia. Lokalne władze zwróciły się o pomoc do administracji federalnej.
W okolicach jeziora Tahoe, w Kalifornii, mieszkańcy dotkniętego w ubiegłym tygodniu pożarami obszaru zaczęli powracać do swych domów. Większość okolicy jest wypalona - ogień zniszczył tam 200 gospodarstw, a około 3500 ludzi zostało ewakuowanych.
Przyczyną pożaru prawdopodobnie było rozpalone w niedozwolonym miejscu ognisko. Władze mówią, że opanowały płomienie w 80 procentach. Na miejscu jest jeszcze 1300 strażaków.
Obu pożarom sprzyjała trapiąca zachodnie stany USA susza. W Utah dodatkowo pojawił się silny wiatr, który pomagał w rozprzestrzenianiu się ognia.
Pożary wybuchły również na północ od Los Angeles, jednak władze Kalifornii mówią, że są one niemal całkowicie pod kontrolą. "Wciąż jest kilka obszarów, którymi musimy się martwić, ale ogólnie wszystko wygląda dobrze" - powiedział rzecznik miejscowej straży pożarnej Rick Espino.
Ogień pojawił się w nocy z soboty na niedzielę w kanionach San Joaquin Valley. Ogarnął obszar blisko 50 kilometrów kwadratowych i pochłonął 12 domów. Czterech strażaków zostało rannych.