"Sądzę, że nakładanie się bardzo wielu sprzecznych interesów politycznych, gospodarczych, ale przede wszystkim zaszłości historycznych, animozji etnicznych, kulturowych i religijnych powoduje, że rejon Kaukazu Południowego pewnie jeszcze długo będzie niestabilny. Natomiast otoczenie geostrategiczne dokłada swoje - różne zewnętrzne mocarstwa chętnie rozgrywają tam swoje interesy" - mówił w internetowym radiu RMF24 dr Witold Sokała, zastępca dyrektora Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach i analityk Fundacji Po.Int w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim.
Tomasz Terlikowski: Wciąż obowiązuje zawieszenie broni zawarte przez władze Armenii i Azerbejdżanu, ale w każdej chwili może się ono skończyć. Ormianie uciekają z terenów przygranicznych, a tysiące osób w specjalnym oświadczeniu apeluje o pokój. Czy pokój w tamtym miejscu, w tej sytuacji geopolitycznej, ale także narodowo-społecznej rzeczywiście jest możliwy?
Dr Witold Sokała: Chciałbym odpowiedzieć inaczej, ale niestety nie. Sądzę, że nakładanie się bardzo wielu sprzecznych interesów politycznych, gospodarczych, ale przede wszystkim zaszłości historycznych, animozji etnicznych, kulturowych i religijnych powoduje, że ten rejon Kaukazu Południowego pewnie jeszcze długo będzie niestabilny. Natomiast otoczenie geostrategiczne dokłada swoje - różne zewnętrzne mocarstwa chętnie rozgrywają tam swoje interesy.
Rozumiem, że ani Ormianie z Górskiego Karabachu, Armenii i Zachodu nie chcą tego pokoju, ani tym bardziej nie chcą go w tej chwili Azerowie, którzy od jakiegoś czasu są silniejszą stroną.
Generalnie tak. Natomiast to oczywiście nie jest tak, że wszyscy nie chcą pokoju. Gdybyśmy zrobili ankietę wśród tamtejszych mieszkańców, a nawet wśród diaspory ormiańskiej, np. (osób) rozsianych po całym świecie, to pewnie większość ankietowanych odpowiedziałaby, że pokoju chce, tylko że w domyśle jest: chcemy pokoju na naszych warunkach. Te warunki są ze sobą sprzeczne, więc widzimy, co się dzieje. Jedynym rozwiązaniem w takich sytuacjach, w optymistycznym wariancie, jest dyplomacja i narzucenie przez zewnętrzne ośrodki takich warunków, które byłyby kompromisem akceptowalnym dla wszystkich. W wariancie pesymistycznym - po prostu siła, czyli narzucenie rozwiązaniami militarnymi jakiegoś nowego scenariusza i wyegzekwowanie jego poszanowania, ale trzeba liczyć się wtedy z pogłębieniem istniejących konfliktów i rosnącym poczuciem krzywdy którejś z grup narodowo-etnicznych czy religijnych.
Na to wszystko nakłada się jeszcze kontekst międzynarodowy. Azerbejdżan ma po swojej stronie bardzo zdecydowanie Turcję, która go uzbroiła i wyszkoliła. Armenia miała po swojej stronie - formalnie nadal ma - Rosję, ale ta jakoś tym razem za bardzo nie chce działać, a przynajmniej tego działania nie widać. Jest jeszcze Iran i Chiny. Ta układanka geostrategiczna jest rzeczywiście w tej chwili dużo gorsza dla Armenii.
Zgadza się. Do pełni tej układanki dodajmy jeszcze Unię Europejską i Stany Zjednoczone, które w różnych okresach minionych dekad próbowały zaznaczać swoją obecność na Zakaukaziu. W ostatnich latach to osłabło, natomiast wydaje się, że - mówię to jeszcze bardzo ostrożnie - mamy powrót przynajmniej do amerykańskiego zainteresowania Zakaukaziem. Ta niedawna wizyta Nancy Pelosi w Armenii - dość zaskakująca dla części obserwatorów - jest jakimś świadectwem, bo Stany Zjednoczone nie oczekują obrony swoich interesów na tym terytorium. Zobaczymy na ile ten trend będzie trwały. Natomiast na pewno można powiedzieć, że nie tylko z uwagi na chęci, plany i strategie, ale ze względu na realny potencjał i zbudowane przyczółki, to zachodnie potęgi strategiczne są tutaj daleko w tyle za - przede wszystkim - Rosją, która ewidentnie słabnie w ostatnich latach i przegrywa cichą rywalizację wpływów. Autorytet Moskwy oparty na przekonaniu o jej sile zawalił się w gruzy i narody Zakaukazia, tamtejsi politycy też to widzą. Istotnymi graczami tutaj pozostają przede wszystkim Chiny i Turcja. Specyfika sytuacji zakaukaskiej polega na tym, że te mocarstwa, zewnętrzne ośrodki nie są tutaj zdecydowanymi przeciwnikami, to nie jest takie czarno-białe i zero-jedynkowe. One rywalizują, ale jednocześnie współpracują, bo mają wiele wspólnych interesów. W mniejszym stopniu dotyczy to pozostającego na drugim planie Iranu. To jest dziwna i czasem nieczytelna dla europejskiego obserwatora kombinacja współpracy, wspólnych interesów, wspólnego rozgrywania pewnych rzeczy i jednocześnie dosyć brutalnego wyszarpywania sobie przez Rosjan, Chińczyków i Turków różnych kawałków tego Zakaukazia.
Opracowanie: Anna Helit