Rząd Libanu podał się do dymisji w związku z zeszłotygodniową eksplozją w Bejrucie. W wybuchu saletry amonowej składowanej w porcie zginęło ponad 160 osób, a około 6 tysięcy zostało rannych.
Upadek gabinetu premiera Hasana Diaba zapowiadano już wcześniej, po tym jak rezygnację z urzędu złożyło czterech szefów resortów.
W niedzielę ze stanowisk ustąpili minister informacji Manal Abdel Samad i minister środowiska Damianos Kattar. W poniedziałek złożył urząd minister sprawiedliwości Libanu Marie Claude Najm. Do tej pory z mandatów zrezygnowało również co najmniej dziewięciu deputowanych
Premier mówił dziś, że eksplozja w Bejrucie była wynikiem korupcji.
Tymczasem w poniedziałek zaczęły się przesłuchania szefów libańskich agencji bezpieczeństwa. Sędzia Hasan El Chury zaczął przesłuchiwać generała dywizji Tony'ego Salibę - podała libańska agencja państwowa. Więcej szczegółów nie ujawniono, ale kolejni generałowie będą przesłuchiwani w następnej kolejności - informuje AP.
W sobotę miały miejsce wielotysięczne demonstracje, podczas których wzywano do "upadku reżimu" i pociągnięcia do odpowiedzialności elity rządzące krajem. Protestujący starli się z policją i przez kilka godzin okupowali budynki czterech ministerstw. W trakcie starć obrażenia odniosło kilkaset osób, zginął też jeden policjant. Protesty były kontynuowane w niedzielę, ale były mniej liczne.
Do eksplozji w bejruckim porcie doszło 4 sierpnia w wyniku wybuchu 2750 ton saletry amonu, która mimo wielu ostrzeżeń przez 6 lat była składowana w portowym magazynie. Niszczycielski wybuch pogorszył i tak skomplikowaną sytuację społeczno-gospodarczą w Libanie. Eksplozja zniszczyła zapasy zboża i całą infrastrukturę w głównym porcie kraju, przez który przechodzi większość sprowadzanych dóbr. Ok. 300 tysięcy osób zostało bez dachu nad głową.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Polscy strażacy wracają wcześniej z Bejrutu. Powodem kwestie bezpieczeństwa