Europoseł PiS Ryszard Czarnecki walczy w Trybunale Sprawiedliwości UE z decyzją pozbawiającą go stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Na razie TSUE nie zgodził się na tymczasowe zawieszenie decyzji PE. "To duży sukces, że Trybunał będzie procedował. Sprawa pewnie potrwa, ale najważniejsze, że została przyjęta do rozpatrywania" - powiedział Czarnecki.
Europoseł został pozbawiony funkcji wiceszefa PE na początku lutego. Był to efekt sporu z eurodeputowaną PO Różą Thun, której wypowiedzi porównał do zachowania szmalcowników. Większość w PE uznała to za przekroczenie granicy i przegłosowała odwołanie polityka PiS z funkcji wiceprzewodniczącego tej instytucji. W marcu na miejsce Czarneckiego wybrany został inny eurodeputowany PiS, Zdzisław Krasnodębski.
W kwietniu Czarnecki złożył skargę na decyzję Parlamentu Europejskiego w swojej sprawie. Eurodeputowany PiS domagał się zastosowania środka tymczasowego, by do czasu rozpatrzenia jego sprawy decyzja o jego odwołaniu została zawieszona.
W piątek prezes Trybunału Sprawiedliwości oddalił jednak ten wniosek, uznając, że jest on nieuprawniony, a decyzja o odwołaniu została niejako wdrożona. W lutowym głosowaniu za odwołaniem Czarneckiego opowiedziało się 447 europosłów, 196 było przeciw, natomiast 30 wstrzymało się od głosu.
Czarnecki zwraca jednak uwagę, że decyzja w sprawie środka tymczasowego nie będzie miała znaczenia dla końcowego rozstrzygnięcia sprawy. Na to przyjdzie jednak poczekać od kilku do kilkunastu miesięcy. W tym momencie - jak podało PAP źródło z TSUE - sprawa jest na etapie pisemnym.
Zdaniem europosła PiS, profesora prawa międzynarodowego Karola Karskiego, wniosek do Trybunału jest uzasadniony. W sposób ewidentny zostało naruszone prawo - powiedział Karski. W jego ocenie w procedurze odwoływania Czarneckiego doszło do naruszenia regulaminu Parlamentu Europejskiego w sprawie ustalania większości niezbędnej do pozbawiania polityka PiS funkcji.
Głosowanie w sprawie usunięcia Czarneckiego było tajne. Do jego odwołania potrzebna była większość dwóch trzecich oddanych głosów. W nocy przed głosowaniem zastępca sekretarza generalnego PE Markus Winkler rozesłał europosłom informację, że głosy wstrzymujące się nie będą brane pod uwagę do obliczenia potrzebnej do odwołania większości dwóch trzecich. Gdyby były uwzględniane, polityk PiS zachowałby stanowisko (zabrakłoby kilku głosów za jego odwołaniem).
Przeciwko niekorzystnej dla Czarneckiego interpretacji zasad protestował jeszcze przed głosowaniem szef delegacji PiS w PE Ryszard Legutko. Jak wskazywał, ustaloną praktyką w PE, zgodnie z literą regulaminu, jest liczenie i podawanie do wiadomości głosów wstrzymujących się. Za dodatkową nieprawidłowość Legutko uznał fakt, że Czarneckiemu nie pozwolono bronić swoich racji na sesji plenarnej parlamentu.
Sugestie te zostały odrzucone przez przewodniczącego PE Antonio Tajaniego, który argumentował, że przy głosowaniu nad odwołaniem Czarneckiego zastosowano procedurę analogiczną do głosowań obowiązujących przy wybieraniu przewodniczących, wiceprzewodniczących i kwestorów PE. Już po odwołaniu Czarneckiego Legutko mówił, że przyjmuje wynik głosowania do wiadomości.
Karski uważa, że jest też pytanie dotyczące praw podstawowych Czarneckiego, bo procedura, którą wobec niego zastosowano, nie dawała mu możliwości przedstawienia stanowiska i zabrania głosu na posiedzeniach organów PE. To wprost niezgodne z prawami podstawowymi i instytucje unijne, zwłaszcza te, które stanowią prawo, powinny go przestrzegać zwłaszcza w swoim własnym działaniu - zaznaczył Karski.
Jego zdaniem w sprawie nie zaszły nieodwracalne skutki prawne i cały czas decyzja Parlamentu Europejskiego może być zmieniona. Europoseł PiS dodał, że Czarnecki osiągnął już wielki sukces, gdyż ta precedensowa sprawa została zakwalifikowana do rozpoznania, a zatem zidentyfikowano prawa podmiotowe Czarneckiego, które mogły zostać potencjalnie naruszone.
(j.)