Gazprom zmniejsza dostawy gazu na Ukrainę o ponad 65 milionów metrów sześciennych czyli tyle, ile Ukraina nielegalnie podbiera - ogłosił prezes koncernu. To reakcja na słowa Władimira Putina, który kazał obciąć dostawy surowca przesyłanego przez Ukrainę.
Wiceprezes Gazpromu, Aleksandr Miedwiediew oświadczył, że gaz skradziono w połowie z gazociągu biegnącego przez terytorium Ukrainy, a połowę z podziemnych zbiorników. Według Gazpromu to właśnie kradzież miała spowodować spadek dostaw do Polski, Rumunii i na Węgry.
Mamy informacje, zgodnie z którymi ten gaz nie znajduje się już w zbiornikach podziemnych, ale jest używany przez Ukraińców na wewnętrzne potrzeby - dodał wiceszef Gazpromu.
Ukraińskie władze wsparł w sporze z Moskwą sąd gospodarczy w Kijowie. Zabronił on państwowej spółce paliwowej Naftohaz przesyłania rosyjskiego gazu tranzytem przez Ukrainę według stawek z ubiegłego roku.
O rosyjsko-ukraińskim konflikcie gazowym rozmawiali dzisiaj w Brukseli unijni ambasadorzy. Niektórzy skarżyli się na przerwy w dostawach surowca. Bułgaria i Rumunia poinformowały na dzisiejszym spotkaniu, że nie otrzymały tyle gazu, co trzeba. Na razie jednak trudno Komisji Europejskiej ustalić, czy przyczyną jest ukraińsko-rosyjski kryzys.
Bruksela chce ocenić, jak wygląda sytuacja w skali całej Unii. Przedstawiciele Komisji zapewniali, że znaczących przerw w dostawach gazu na razie nie stwierdzono. Unia jest wprawdzie zaniepokojona, ale wciąż traktuje ten kryzys, jak spór handlowy między dwoma prywatnymi firmami spoza Unii. Zapowiedziano, że sprawę gazu omówią 8 stycznia w Pradze szefowie dyplomacji, natomiast w Brukseli eksperci od spraw energii.
Jak dodaje nasza brukselska korespondentka Katarzyna Szymańska-Borginon, Komisja Europejska wezwała, by bezpośrednio informować ją o tym, jak wygląda w każdym kraju sytuacji z dostawami gazu.