Gazprom potwierdza gotowość do podpisania w każdej chwili porozumienia na dostawy gazu dla Ukrainy. Rosja jednak zastrzega, że nie ma mowy o rezygnacji z podwyżek cen. W niedzielę rano koncern zakręcił gazowy kurek dla Kijowa.
Rzecznik Gazpromu poinformował, że w niedzielę tuż przed godz. 10 czasu moskiewskiego koncern rozpoczął operację stopniowego obniżania ciśnienia gazu w 2 rurociągach, którymi błękitny surowiec płynął na Ukrainę.
Po stronie rosyjskiej sytuację komentuje tylko rzecznik Gazpromu, Siergiej Kuprianow. Według niego, odpowiedzialne za całą sytuację są władze Ukrainy, które nie zgodziły się na kompromisowe propozycje Moskwy. - Odrzucenie przez Ukrainę proponowanego przez nas rozwiązania problemu oznacza katastrofalne następstwa dla ukraińskiej gospodarki i niestety dla bratniego ukraińskiego narodu - stwierdził Kuprianow.
Gazowy gigant wcześniej zapowiadał, że z technologicznego punktu widzenia odcięcie dostaw Kijowowi nie jest problemem. Koncern ma zamiar po prostu nieco obniżyć wydobycie – ilość przesyłanego gazu jest zmniejszona o to, co do tej pory pobierała Ukraina. Kurek nie może zostać zakręcony całkowicie, bo to pozbawiłoby dostaw europejskich odbiorców.
- Teraz na Ukrainę wysyłamy jedynie gaz przeznaczony dalej na eksport. Uważamy, że Ukraina powinna zadbać, by ten tranzyt odbywał się bez przeszkód - podkreśla rzecznik Gazpromu. Ukraiński koncern Naftogaz w pisemnym komunikacie stwierdził jednak, że zmniejszenie dostaw gazu może oznaczać kłopoty z przesyłem surowca dla innych krajów Europy.
Zakręcanie gazowego kurka na Ukrainie zostało otoczone widowiskową medialną oprawą. Telewizja NTW, należąca do koncernu, pokazała nie tylko centralę Gazpromu, ale także przepompownie po rosyjskiej stronie granicy z Ukrainą, jak również stację Welke Kapuszany na Słowacji. Tam dziennikarze sprawdzają, czy Ukraina nie kradnie gazu tranzytowego przeznaczonego dla Europy Zachodniej.
Przedstawiciele rosyjskiego koncernu zauważyli w różnych rurociągach 18 proc. spadek ciśnienia gazu, który z Ukrainy wypływa na Zachód. Dla Moskwy jest to dowód, że Ukraińcy podkradają gaz z sieci tranzytowych. Władze w Kijowie jednak twierdzą, że nie podbierają gazu, który płynie do Europy Zachodniej. Na razie nie wiadomo więc, jak tłumaczyć spadki ciśnienia.
W Kijowie rozpoczął działanie sztab kryzysowy, z premierem Jechanurowem na czele. Ukraińskie władze zapewniają, że zwykli obywatele i przedsiębiorstwa komunalne będą otrzymywać niezbędne ilości gazu. O powrót do stołu rokowań w sprawie ceny gazu apeluje do rosyjskich władz prezydent Ukrainy.
Jeszcze w sobotę wydawało się, że ukraińsko-rosyjskie porozumienie gazowe jest tuż tuż. Jednak Kijów zdecydował się odrzucić propozycję odsuniętych w czasie podwyżek cen surowca. Ofertę złożył sam Władimir Putin. O tym, że Ukraina odmówiła podpisania kontraktu na rok 2006, poinformował w sylwestrową noc rzecznik rosyjskiego Gazpromu.
Propozycja Putina zakładała utrzymanie dotychczasowych cen gazu przez pierwsze trzy miesiące nowego roku. Potem jednak miały zacząć obowiązywać stawki narzucone przez Gazprom, czyli blisko pięciokrotnie wyższe niż obecne. Rosyjski przywódca nazwał ofertę przyjaznym gestem dla „braterskiego narodu ukraińskiego”.
Wcześniej rzecznik Naftogazu powiedział w rozmowie z RMF, że w pierwszym kwartale roku Kijów będzie otrzymywać gaz po starych cenach. Oznaczało to, że surowiec nadal będzie płynął na Ukrainę.
Rosyjsko-ukraiński konflikt gazowy trwa od kilku miesięcy. Gazprom domaga się, by Kijów płacił za gaz jego rynkową cenę – obecnie wynosi ona 230 dolarów za 1000 metrów sześciennych.
Jednak, gdy prezydentem Ukrainy był Leonid Kuczma uzgodniono stawkę na wysokości 50 dolarów. Kijów utrzymuje, że umowa przewidująca taką cenę ma obowiązywać jeszcze przez trzy lata. Dlatego Ukraińcy twierdzą, że powodem podwyżek nie jest ekonomia, a polityka – kara za pomarańczową rewolucję.