​Prezydent Rosji Władimir Putin z przytupem zaczyna kampanię przed wyborami prezydenckimi zaplanowanymi w przyszłym roku. Nakazał w stolicy wyburzyć wszystkie stare bloki z czasów, gdy Związkiem Radzieckim kierował Nikita Chruszczow, nazywane przez to "chruszczowkami". Zarządzenie Putina dotyczy ponad półtora miliona ludzi i 25 milionów metrów kwadratowych powierzchni, bo tyle "chruszczowek" pozostało w Moskwie.

​Prezydent Rosji Władimir Putin z przytupem zaczyna kampanię przed wyborami prezydenckimi zaplanowanymi w przyszłym roku. Nakazał w stolicy wyburzyć wszystkie stare bloki z czasów, gdy Związkiem Radzieckim kierował Nikita Chruszczow, nazywane przez to "chruszczowkami". Zarządzenie Putina dotyczy ponad półtora miliona ludzi i 25 milionów metrów kwadratowych powierzchni, bo tyle "chruszczowek" pozostało w Moskwie.
Zarządzenie Putina dotyczy ponad półtora miliona ludzi /Przemysław Marzec /RMF FM

Do tej pory na rozwiązanie tego problemu brakowało pieniędzy, ale Putin ma otrzymać podczas wyborów rekordowe poparcie, stąd obietnice - pieniądze pewnie się znajdą. Wcześniej ludziom przez wiele lat obiecywano, że stare, nieodpowiadające współczesnym standardom bloki, zostaną wyburzone.

W każdym pokoju są problemy, dach ciągle przecieka, na balkonie zniszczona balustrada. Problem "chruszczowek" to sprawa bezpieczeństwa. Te domy zaczną się rozpadać, jak domki z kartonu - opowiadają mieszkańcy budynków.

Prawo przewiduje, że po wyburzeniu, byli mieszkańcy powinni otrzymać nowe mieszkania, i tu pojawia się "ale". Zgodnie z zarządzeniem prezydenta, Moskwa powinna wybudować mieszkania dla ogromnej liczby osób - można ją porównać z liczbą mieszkańców Warszawy.

Opozycja wskazuje, że to pusta obietnica - wybory się odbędą, Putin niewątpliwie wygra, a stare "chruszczowki" jak stoją, stać będą.

Ta obietnica kusi jedynie mieszkańców stolicy, chociaż bloki w tak opłakanym stanie rozsiane są po całej Rosji. Ponad połowa budynków mieszkalnych w Rosji wymaga natychmiastowego remontu.

Odpowiedź jest prosta. Podczas ostatnich wyborów frekwencja w Moskwie wynosiła poniżej 40 proc., a w Czeczeni potrafi przekroczyć 100 proc. Mieszkańców stolicy należy więc zachęcić do poparcia prezydenta.

(łł)