Polska przegrała batalię o warunki międzynarodowego transportu drogowego. Po ponad 14 godzinach ministrowie do spraw transportu UE przyjęli przepisy, które uderzą w polskich transportowców. Jedyne co się udało wynegocjować, to odrzucenie przepisu, że ciężarówka - po dokonaniu przewozu np. do Francji - musiałaby wrócić pusta, od razu do Polski.

Wygrała lansowana przez Francuzów i Komisję Europejską teza: ta sama płaca za tę samą pracę. Polscy kierowcy - jeżeli będą wykonywać przeładunki między krajami Wspólnoty, a także przewozy kabotażowe (na terenie kraju unii) - będą musieli otrzymywać minimalną płacę danego kraju, co ogromnie podwyższy koszta naszych firm transportowych i wprowadzi biurokratyczne utrudnienia. 

W dodatku ciężarówka - po wykonaniu kursu - będzie musiała czekać 5 dni na kolejny przewóz. 

Ponadto nowymi, zaostrzonymi przepisami objęte mają być wszystkie usługi transportowe wykonywane poza państwem, które jest siedzibą firmy transportowej. 

Żeby nowe przepisy mogły zostać wyegzekwowane, do 2024 r. wszystkie samochody wykonujące przewozy w transporcie międzynarodowym będą musiały być wyposażone w specjalne tachografy. Będą one rejestrowały, kiedy i gdzie ciężarówka przekroczyła granicę oraz lokalizowały załadunek i rozładunek.

Adamczyk: Przepisy narzucają obowiązki, które są nie do przyjęcia


Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk - opuszczając w nocy budynek Rady - powiedział dziennikarzom, że nowe przepisy narzucają obowiązki, które są "niestety nie do przyjęcia". Nie byliśmy w tym osamotnieni, kiedy mówiliśmy, że nie możemy poprzeć przede wszystkim rozwiązań, które zamiast prawdziwego kompromisu, zamiast zrównoważonych rozwiązań, zamiast przyczynić się do dobrego funkcjonowania jednolitego rynku, zakładają restrykcyjne, nieproporcjonalne, protekcjonistyczne środki. To artykułowaliśmy na każdym etapie debaty, która trwała od rana w Brukseli - wskazał.

Dodał, że Polska nie chciała się zgodzić na rozdział transportu na ten objęty delegowaniem oraz ten nie objęty. Skrytykował też fakt, że wprowadzono restrykcje wobec tych przewoźników, którzy wykonują kabotaż. Jak można wyłączyć przedsiębiorcę poprzez wyłączenie samochodu, a nie kierowcy, z operacji gospodarczych. Samochód będzie musiał czekać 5 dni, żeby znowu mógł być użyty do pracy. To jest niespotykanie rozwiązanie i dlatego byliśmy przeciw - wskazał.

Zaznaczył, że Polska nie była jedynym krajem przeciwnym nowym regulacjom. Przeciwko dzisiaj głosowały Polska, ale także i Węgry, Litwa, Łotwa, Malta, Bułgaria, Chorwacja, Irlandia, Belgia. Zróżnicowane państwa - zaznaczył. Dodał, że podczas negocjacji nie odbyło się głosowanie ale padło pytanie, kto nie zgadza się z propozycją i te kraje zgłosiły sprzeciw. Zaznaczył, że mimo tego nie udało się zebrać wystarczającej grupy państw, by zablokować regulacje w tym kształcie.

Udało się zablokować jeden z niekorzystnych zapisów propozycji

Podkreślił jednak, że udało się zablokować jeden z niekorzystnych zapisów propozycji. Chodzi o wspomniane tzw. "powroty kierowców". Wycofaliśmy z tego projektu przepisy, które zmuszałyby do kierowania samochodów ciężarowych do kraju. Po 4 tygodniach musiałyby wracać do kraju siedziby przedsiębiorstwa. To kolejna protekcjonistyczna propozycja, która powodowałyby, że wracałaby w ten sposób cała masa samochodów bez ładunków. (...) Skutecznie to zablokowaliśmy - wskazał Adamczyk.

Zgodnie z przyjętym stanowiskiem, przewoźnicy będą musieli też organizować harmonogramy pracy kierowców w taki sposób, aby mogli wrócić do domu co najmniej co cztery tygodnie lub - jeśli kierowca zdecyduje się na dwie zredukowane cotygodniowe przerwy - po trzech tygodniach pracy. Aby zapewnić odpowiednie warunki pracy dla kierowców, regularny tygodniowy odpoczynek będzie musiał odbywać się poza kabiną ciężarówki.

Opracowanie: