Sprawa TWA 800, który w 1996 roku rozbił się tuż po starcie z lotniska JFK, pokazuje, że można próbować ukryć prawdziwe przyczyny katastrofy - uważa prof. Wiesław Binienda z Uniwersytetu w Akron w Ohio, ekspert parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Dlatego - jak podkreśla - w przypadku katastrofy Tu-154M należy dokładnie sprawdzić wszelkie hipotezy, by sprawa nie powracała przez lata. "Prawda jest zawsze najważniejsza. Warto spojrzeć na sprawę dokładniej - żeby nie było wątpliwości, że coś się zamiata pod dywan" - mówi prof. Binienda korespondentowi RMF FM Pawłowi Żuchowskiemu.
Paweł Żuchowski: Panie profesorze, czy pana zdaniem ten przypadek, o którym dziś głośno w Stanach Zjednoczonych, nie pokazuje, że jednak można ukryć prawdę o przyczynach katastrofy samolotu?
Prof. Wiesław Binienda: W przypadku samolotu TWA 800 brano pod uwagę różne sytuacje. Przede wszystkim muszę powiedzieć, że warto się przyjrzeć, jak śledztwo było prowadzone. Po pierwsze, choć wrak samolotu spoczywał w Oceanie Atlantyckim, znaleziono wszystkie jego elementy. Zrekonstruowano ten samolot w hali, w postaci trójwymiarowej. Przez cztery lata analizowano wszystkie opcje łącznie z możliwością zestrzelenia tego samolotu rakietą. Słuchano świadków, którzy widzieli lot tej rakiety, i stwierdzono, że najbardziej prawdopodobną przyczyną był wybuch paliwa w zbiornikach w tym samolocie z powodów elektrycznych. Nie znam wszystkich szczegółów, tak że trudno mi powiedzieć, czy ta konkluzja była prawidłowa. Z dyskusji prowadzonych na łamach prasy w Stanach Zjednoczonych oraz w telewizji wynika, że ta konkluzja nie była prawidłowa. Pracownicy NTSB (Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu - przyp. red.), którzy przeszli na emeryturę, twierdzą, że ta konkluzja nie była prawidłową, i składają petycję, żeby rozpocząć śledztwo jeszcze raz.
Moim zdaniem, warto i trzeba wszystkie te przypadki dokładnie badać, szczególnie jeżeli są jakiekolwiek wątpliwości. Dam przykład, że w przypadku katastrofy samolotu Tupolew 154M w Smoleńsku naukowcy zajęli się tą sprawą i zrobili, łącznie ze mną, analizy matematyczno-fizyczne, metodą elementów skończonych, które odpowiadają na część pytań. W przypadku TWA 800 nie było takiej analizy. W tym czasie może nie było też takich możliwości komputerowych czy tej metodologii, która rozwinęła się w ostatnich dziesięciu latach. Tak że teraz jest najlepsza okazja, żeby wrócić do tego i za pomocą najnowszych instrumentów, badań uspokoić - jak trzeba będzie - społeczeństwo. Jeśli okazałoby się, że ta metodologia potwierdza inną hipotezę, to trzeba będzie przyjąć inną hipotezę.
Byli członkowie komisji badającej przyczyny tej katastrofy mówią, że zmuszono ich do mówienia nieprawdy i ukrycia prawdziwych przyczyn katastrofy. Pan w to wierzy? To możliwe?
Wszystko jest możliwe. Jeżeli tak było, to teraz te osoby bez obawy o swoje życie wychodzą przed publiczność i wszystkie gazety, wszystkie telewizje, tak zwane mainstreamowe, podejmują ten temat. Pokazują obie strony, nie uciszają tego, nie krytykują, nie wyśmiewają, tylko poważnie do tego podchodzą. Jak to jest inne, jak odświeżające - że tak powiem - w porównaniu z tym, co się dzieje w Polsce.
Czy pana zdaniem ten amerykański przypadek powinien otworzyć oczy wszystkim tym w Polsce, którzy nie dopuszczają do siebie myśli, że w Smoleńsku mogło wydarzyć się coś, o czym milczą oficjalne źródła?
Taką lekcję ci ludzie powinni już dawno wyciągnąć. To jest bardzo smutne, że do tej pory tej lekcji nie wyciągnęli. Ale może ten przypadek otworzy im oczy. Chociaż muszę przyznać, że tak w duchu oni doskonale wiedzą, to nie są głupi ludzie. Doskonale wiedzą, że oficjalne raporty MAK-u, obecne wystąpienia pana Laska są ukrywaniem prawdy. Po prostu z powodów politycznych, nienawiści do niektórych ludzi mają taką, a nie inną, pozycję. W takim wypadku nawet ten film i ta sytuacja nie otworzą im oczu.
Czy widzi pan jakieś podobieństwa tych katastrof? W jednym i drugim przypadku słyszymy o tym, że mogło dojść do eksplozji w powietrzu.
Jest to możliwe. Samoloty tej wielkości są na tyle skomplikowanym urządzeniem, że mogą być uszkodzone z łatwością za pomocą rakiet wojskowych, z zewnątrz. Nie są one skonstruowane po to, żeby wytrzymywały tego typu ataki. Tak że wszystko jest możliwe: mogła nastąpić eksplozja zewnętrzna, mogła nastąpić eksplozja wewnętrzna. Eksplozja wewnętrzna mogła nastąpić pod wpływem eksplozji zewnętrznej. Jest wiele elementów, które mogą wpływać na sytuację. Dobrze by było oczywiście umieć odpowiedzieć, dlaczego radary pokazują - na przykład w przypadku TWA - możliwość rakiety, świadkowie mówią na ten temat. Ale z drugiej strony odkształcenia tego samolotu wskazują na wybuch wewnętrzny.
Jest kwestia tego, czy można by było obliczyć siłę tego wybuchu. Oczywiście, że można, bo wiemy, ile paliwa w tym samolocie było. Można ocenić, jaka siła eksplozji paliwa lotniczego powinna być. To nie jest paliwo, które łatwo eksploduje. Szczególnie zaraz po starcie samolotu, ponieważ ma pełne zbiorniki, w związku z tym jeszcze trudniej to ulega zapłonowi.
W przypadku smoleńskim mogło być inaczej. Mogła być sytuacja taka, że mogła być awaria samolotu. Wiemy jedno, że w przypadku samolotu w Smoleńsku na pewno nie byli winni piloci, na pewno nie było generała Błasika w kabinie i dlatego jest to dziwne, że wszystkie te komisje muszą kłamać i potykać się o swoje kłamstwa jedna przez drugą.
Panie profesorze, mamy tu dwa różne podejścia. W przypadku Smoleńska słyszymy, że już pewnych rzeczy nie da się zbadać. Tu po kilkunastu latach, po tym, jak wrak wpadł do oceanu, a potem leżał w hangarze mowa jest o tym, że można sprawdzić wciąż wszystkie wątpliwości, wyjaśnić je.
Oczywiście, chęci są najważniejsze. Jeszcze raz powtórzę, że (za Oceanem - przyp. red.) wszystkie media podkreślają w sposób pozytywny, nie wyśmiewając tych, którzy pytają i stawiają jakieś hipotezy. Widzimy NTSB, która niechętnie sprawdza, ale bierze pod uwagę możliwość podjęcia tej analizy jeszcze raz. Wydaje się, że teraz mamy lepsze instrumenty do tego, aby przyjrzeć się takim sytuacjom. A najważniejsze jest to, że mamy film - że znalazł się ktoś z pieniędzmi, kto ten film zrobił, podjął się tego, żeby przepytać pracowników, którzy robili te analizy. I żadna gazeta tego filmu z góry nie wyśmiała, tak jak się to stało z filmem o Smoleńsku, który jeszcze nie istnieje, a już "New York Times" wypisywał jakieś bzdury na ten temat. Jest to w ogóle zaskakujące.
Czy gdyby okazało się, że jednak doszło do eksplozji na zewnątrz amerykańskiego samolotu, byłaby to sensacja?
Wydaje mi się, że byłaby to sensacja. Zmieniłoby to konkluzje, które oryginalnie koncentrowały się na układzie elektrycznym. Oczywiście zawsze jest dobrze, jak inżynierowie przyglądają się i ulepszają ten układ elektryczny. Tak że to akurat nie zmieniłoby nic, jeśli chodzi o zmiany konstrukcyjne samolotów. Ale z punktu widzenia społeczności światowej, która lata samolotami, dałoby to większą pewność, że odpowiednie instytucje przyglądają się każdemu wypadkowi, każdej katastrofie tak długo i tak dokładnie, żeby dojść do prawidłowych, prawdziwych odpowiedzi dla bezpieczeństwa właśnie społeczności, która lata tymi samolotami. To jest bardzo ważne, bo oczywiście nie możemy sobie pozwolić na to, żebyśmy nie latali samolotami. Nie jest rozwiązaniem rozwiązać pułk 36. (po katastrofie smoleńskiej rozwiązano 36. specpułk, który woził najważniejszych ludzi w państwie - przyp. red.) albo skasować w ogóle samoloty. To nie jest rozwiązanie. Rozwiązaniem jest zrozumieć, jaka jest prawda, i na podstawie tej prawdy społeczność będzie musiała podjąć świadomie ryzyko, czy jest warto latać samochodami, czy warto zabezpieczyć jakoś tereny tak, żeby jacyś terroryści nie mieli dostępu w pobliże lotniska, do samolotów, czy potrzebne są jakieś inne urządzenia, żeby wykrywać terrorystów...
Myślę, że prawda jest zawsze najważniejsza. Jeżeli potwierdzi się, że początkowa analiza była prawidłowa, to też dobrze. Warto zawsze spojrzeć na te sytuacje dokładniej - żeby nie było wątpliwości, że coś się zamiata pod dywan.