Burzę polityczną we Francji wywołała książka lidera prawicowej opozycji Jeana-Francois Cope pt. "Manifest prawicy bez kompleksów". Autor alarmuje, że w imigranckich gettach pod Paryżem ludzie o białym kolorze skóry padają coraz częściej ofiarą rasizmu ze strony Arabów i czarnoskórych. Potwierdzają to mieszkający w tych gettach Polacy.
Zaskarżenie do sądu autora książki zapowiadają organizacje antyrasistowskie, według których rasizm przeciwko białym nie istnieje we Francji, a tego typu stwierdzenia zaostrzają niepotrzebnie społeczne napięcia. Media są podzielone. Jedni komentatorzy zgadzają się z antyrasistowskimi organizacjami, inni twierdzą, że zostało złamane poprawne politycznie tabu, a prawda powiedziana została "prosto z mostu".
Polacy mieszkający w imigranckich gettach pod Paryżem potwierdzają, że rasizm przeciwko ludziom o białym kolorze skóry coraz bardziej się tam szerzy. Skarżą się, że antyrasistowskie organizacje regularnie odrzucają ich skargi. Zadzwoniłem do jednej z nich, bo napadło mnie siedmiu wyrostków z afrykańskich rodzin - wyzywali mnie od "białych brudasów" i "brudnych Polaków". W podobny sposób wyzywana była w szkole przez rówieśników moja córka. Odpowiedziano mi jednak, że skargi od ludzi o białym kolorze skóry nie są przyjmowane - powiedział paryskiemu korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi pan Jerzy, były tancerz mieszkający w jednym z najgroźniejszych podparyskich gett w Aulany-sous-Bois. Mężczyzna dodaje, że w czasie ostatniej fali zamieszek podpalane tam były głównie samochody należące do "białych" rodzin.
Inni Polacy mieszkający na imigranckich przedmieściach Paryża opowiadają, że ich dzieci są wyzywane przez rówieśników z arabskich i czarnoskórych rodzin nie tylko od "białych brudasów", ale również od "chrześcijan" - słowo to nabrało bowiem w imigranckich gettach pejoratywnego zabarwienia. Francuzi natomiast nazywani są często "brudnymi Gallami". Lider muzułmańskiej organizacji "Tribu Ka" Kemi Seba, pochodzący z rodziny afrykańskich imigrantów, zorganizował na przedmieściach Paryża sieć prywatnych świetlic dla dzieci, do których nie byli wpuszczani uczniowie o białym kolorze skóry. Organizacja, której szef nazywany był przez media "Czarnym Hitlerem", została jednak zdelegalizowana na mocy dekretu prezydenckiego.
Burzę polemik wywołało też w ubiegłym miesiącu oświadczenie emira Kataru, który postanowił dofinansować imigranckie getta we Francji. To "koń trojański islamskich fundamentalistów!" - podniosła alarm część nadsekwańskich mediów i liderów politycznych. Na prośbę największej arabskiej organizacji - Krajowego Stowarzyszenia na Rzecz Różnorodności Kulturowej - emir Kataru obiecał już 100 milionów euro, dzięki którym w imigranckich gettach pod Paryżem ma powstać więcej firm zatrudniających bezrobotnych oraz meczetów.
Wielu komentatorów i liderów politycznych alarmuje, że francuskie państwo straci resztki kontroli nad tym, co dzieje się w tych gettach. Coraz większą rolę odgrywają tam bowiem ekstremiści apelujący o wprowadzenie szariatu - czyli islamskiego prawa, które jest według nich ważniejsze od francuskiego prawodawstwa. Mieszkańcy nieprzestrzegający islamskiego postu padają często ofiarą ataków młodzieżowych band, a kobiety noszą nikaby i burki w miejscach publicznych - mimo wprowadzonego we Francji zakazu. Fundamentaliści podkreślają, że Francja jest krajem UE, w którym żyje najwięcej muzułmanów - bo ponad 6 milionów - i powinni oni mieć prawo kultywowania swoich tradycji.
Po deklaracji emira Kataru jako pierwsza alarm podniosła szefowa radykalnie prawicowego Frontu Narodowego Marine Le Pen. Bardzo szybko do protestów przyłączyli się jednak politycy z innych partii politycznych - nawet socjaliści. Socjalistyczny senator i mer imigranckiego getta w Clichy-sous-Bois pod Paryżem Claude Dilain twierdzi, że to niebezpieczna inicjatywa, która wzmocni islamskie organizacje we Francji oraz samozwańczych szefów imigranckich przedmieść, gdzie już w tej chwili policja często boi się interweniować. Funkcjonariusze witani są bowiem strzałami z broni palnej, kamieniami i butelkami z benzyną.
Socjalistyczny minister ds. ożywienia gospodarczego Arnaud Montebourg sugeruje natomiast, że w dobie kryzysu nie można odrzucić pomocy finansowej Kataru. Zapowiedział, że francuskie państwo będzie współfinansowało wszystkie projekty, dzięki czemu rząd będzie sprawował nad nimi kontrolę. Montebourg zapowiada, że będzie chodziło głównie o inwestowanie w niewielkie firmy o silnym potencjale rozwojowym. Dzięki temu ma zmniejszyć się bezrobocie w imigranckich gettach, a co za tym idzie - handel narkotykami, drobna przestępczość i rozwój młodzieżowych gangów. Minister zapewnia, że ze stworzonego przez Katar funduszu nie będą finansowane muzułmańskie organizacje religijne.