Prezydent Francois Hollande przestraszył się antykryzysowych protestów ulicznych w Paryżu, w których wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób - tak komentatorzy tłumaczą pospieszne zapewnienia francuskiego rządu, że zapowiedziana podwyżka podatków trwać będzie tylko dwa lata. Później obywatele będą dawać fiskusowi mniej pieniędzy.
"Nie chcemy zaciskania pasa! Nie chcemy paktu fiskalnego! Nie chcemy Unii Europejskiej!" - pod takimi hasłami tysiące osób wyszło w niedzielę na ulice Paryża, by protestować przeciwko największym od 30 lat kryzysowym cieciom budżetowym i podwyżkom podatków we Francji.
Precz z unijnymi cieciami budżetowymi! Precz z zamykaniem szpitali! Mówimy won tym, którzy chcą decydować o naszym losie na giełdzie! - skandowały tysiące Francuzów na ulicach Paryża. Wszędzie widać było portrety socjalistycznego prezydenta Francois Hollande’a w formie listu gończego. Według uczestników demonstracji szef państwa jest przestępcą, który gnębi najbiedniejszych.
Nie chcemy dołączyć do listy bankrutujących krajów, takich jak Grecja czy Hiszpania - Unia Europejska nie potrafi wyciągnąć nas z kryzysu! - mówił korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi młody paryżanin. Protestujemy przeciwko coraz ostrzejszemu zaciskaniu pasa! Tak samo było w Grecji - ludzie zdychają z biedy, a kryzys jest coraz większy! - tłumaczył inny Francuz.
Uczestnicy demonstracji sprzeciwiali się ratyfikacji europejskiego pakietu fiskalnego, który zakłada zaostrzenie w większości krajów Unii Europejskiej dyscypliny budżetowej i który ma ratować pogrążający się coraz bardziej w kryzysie euroland.
Wielu komentatorów podkreśla, że niedzielna demonstracja to ważny test polityczny: po raz pierwszy od momentu objęcia urzędu przez prezydenta Hollande'a, związkowcy, skrajna lewica i zieloni głośno wyrazili sprzeciw wobec drastycznych cięć budżetowych, podwyżek podatków i wzrostu bezrobocia. Już teraz większość Francuzów nie wierzy, że Hollande szybko wyciągnie Francję z kryzysu - jeżeli skala protestu będzie duża, popularność szefa państwa może spaść jeszcze bardziej.
W ramach antykryzysowych oszczędności francuska izba niższa parlamentu - Zgromadzenie Narodowe - zamroziła swój budżet na kolejnych 5 lat. Wiadomo też, że deputowani stracą 10 procent dodatków do podstawowej pensji. Przewodniczący Zgromadzenia Narodowego, socjalista Claude Bartolone, podkreślił, że w okresie trudności gospodarczych kraju parlament powinien dać innym instytucjom przykład "skromności budżetowej".
To jednak nie wszystko. Jak się okazuje, we Francji cięcia dotkną nawet emerytów. Premier Jean-Marc Ayrault ostrzegł, że będą oni płacili w przyszłym roku wyższe podatki, bo - jego zdaniem - wszyscy muszą solidarnie walczyć o uzdrowienie finansów publicznych.
Największe podwyżki podatków czekają jednak 10 procent najbardziej zamożnych obywateli.
W sumie kryzysowa reforma fiskalna ma przynieść państwu ponad 20 miliardów euro. Świadczenia socjalne zredukowane zostaną o dwa i pół miliarda euro. Jak jednak podkreśla prasa, najgorszy jest fakt, że to wszystko może okazać się niewystarczające. Rządowy projekt budżetu zakłada bowiem, że w przyszłym roku wzrost gospodarczy we Francji sięgnie 0,8 procent PKB. Wielu ekspertów ostrzega zaś, że przewidywania te mogą okazać się zbyt optymistyczne.
To budżet, by walczyć z długiem, który nie przestaje rosnąć - ogłosił premier Jean-Marc Ayrault po piątkowym posiedzeniu rządu. Wskazał, że dług Francji wzrósł w ciągu pięciu lat z 64 do ponad 90 procent PKB. Musimy rozpocząć redukcję długu, by obniżyć koszty pożyczek na rynkach - podkreślał. Przyjęty przez socjalistyczny rząd projekt budżetu zakłada wzrost wpływów i redukcję wydatków, co ma przynieść państwowej kasie w sumie 36,9 mld euro. Na tę kwotę mają złożyć się między innymi: 20 mld euro z nowych obciążeń, którymi obłożone będą gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa (po 10 mld euro), 10 mld euro oszczędności w wydatkach państwa oraz 2,5 mld oszczędności w ubezpieczeniach zdrowotnych.
W ramach 10 mld euro dodatkowych opłat od gospodarstw domowych, 3,5 mld pochodzić będzie ze wzrostu podatków od dochodów, a miliard ma wpłynąć w ramach podatku solidarnościowego od bogactwa.
Zdaniem premiera Ayraulta, przyszłoroczny budżet umożliwi realizację celu, jakim jest redukcja deficytu z 4,5 do 3 procent PKB. Ekonomiści podkreślają jednak, że biorąc pod uwagę słaby wzrost gospodarczy i bezrobocie, wysiłki Francuzów, by obniżyć deficyt budżetu będą "bezprecedensowe" i trudne do osiągnięcia. Redukcja deficytu o 1,5 punktu procentowego to coś nadzwyczajnego, to nigdy nie miało miejsca - podkreśla dyrektor narodowego centrum analiz CNRS, Elie Cohen.
Prezydent Francji Francois Hollande ocenił, że przyszłoroczny budżet to "najważniejszy od 30 lat" wysiłek Francji.