Adwokat osobistego lekarza Michaela Jacksona zapewnia, że doktor Conrad Murray nigdy nie zapisywał, ani nie podawał piosenkarzowi leku przeciwbólowego Demerol.
To nie doktor Murray odpowiada za tę śmierć. On stał się tylko jej świadkiem. Jak twierdzi adwokat, osobisty lekarz Jacksona był kompletnie zaskoczony całą sytuacją. Wiedział co prawda, że ostatnio piosenkarz mało je, mało pije i ma kłopoty zdrowotne. Nie wiedział natomiast podobno o żadnych okolicznościach, które mogły spowodować tak nagłą śmierć.
Rodzina Jacksona sugeruje, aby wstrzymać się z jakimikolwiek sądami do czasu wyniku badań toksykologicznych, ponieważ mogą one pogrążyć osobistych lekarzy. Nie jest tajemnicą, że Jacksonowie winą za wiele kłopotów gwiazdora - w tym jego rzekome uzależnienie od leków – obwiniają właśnie otoczenie piosenkarza. Ludzie ci mieli spełniać wszystkie zachcianki króla popu nie bacząc na konsekwencje. Wszystko dla pieniędzy. W cieniu tej dyskusji pozostaje na razie kwestia pogrzebu Jacksona. Rodzina nadal nie podjęła decyzji kiedy i gdzie odbędzie się uroczystość.
Tymczasem „New York Post” opublikował szczegółowy opis tego, co wydarzyło się w domu Jacksona w czwartek. Mamy w nim opis częściowo sprzeczny z tym, co słyszeliśmy między innymi w nagraniu wezwania karetki pogotowia. Tam anonimowy mężczyzna powiedział, że jedynym świadkiem całej sytuacji był osobisty lekarz Jacksona.
„New York Post” twierdzi, że piosenkarz upadł i stracił przytomność w pokoju dziennym swojej rezydencji. Byli przy tym nie tylko lekarz, ale także menadżer i ochroniarz oraz najstarszy syn Michaela. 12-letni Prince nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzieje i był przekonany, że jego tata, jak to często mu się zdarzało żartuje, a upadek jest elementem zabawy. Z przerażeniem obserwował później reanimację ojca.
W artykule pojawia się także potwierdzenie podejrzeń, które wysuwa rodzina Jacksona, że masaż serca i sztuczne oddychanie prowadzono na łóżku. Żeby było skuteczne, powinno odbywać się na twardym podłożu.