Barack Obama ostro zganił swych republikańskich rywali do prezydentury. Prezydent USA skrytykował ich za przemilczenie reakcji tłumu, który wygwizdał żołnierza-geja zadającego im pytanie podczas debaty telewizyjnej.
Zabierając głos na corocznym przyjęciu największej w USA organizacji broniącej praw gejów, Human Rights Campaign, Obama przekonywał, że każdy, kto chce być zwierzchnikiem sił zbrojnych musi popierać całe wojsko, w tym także żołnierzy, którzy są homoseksualistami.
Chcesz być zwierzchnikiem sił zbrojnych? Możesz zacząć od szacunku dla kobiet i mężczyzn, którzy noszą mundur Stanów Zjednoczonych, nawet jeśli nie jest to politycznie wygodne - mówił Obama.
Amerykański przywódca komplementował wysiłki swej administracji zmierzające do uchylenia zakazu przyznawania się otwarcie służących w wojsku gejów do ich orientacji seksualnej. Przypomniał także jego własnych zarządzeniach skierowanych do ministerstwa sprawiedliwości, aby przestać egzekwować prawo uznające małżeństwo za związek między mężczyzną i kobietą.
Jak się spodziewano, podkreśla agencja AP, prezydent powstrzymał się jednak od poparcia małżeństw homoseksualnych. Jak tylko oświadczył "każdy Amerykanin zasługuje na równe traktowanie w oczach prawa. Dodał jednocześnie , że jego poglądy co do małżeństw homoseksualnych "ewoluują", a obecnie popiera tylko związki cywilne.
Obama jest drugim prezydentem USA, który przybył na przyjęcie Human Rights Campaign. Pierwszy uczynił to w roku 1977 Bill Clinton.
Niektórzy działacze gejowscy są rozczarowani stanowiskiem Obamy wobec małżeństw homoseksualnych, chociaż zadowala ich to, co robi w innych ważnych dla nich sprawach.
Zdaniem niektórych zwolenników prezydenta, jeśli nie poprze on małżeństw gejowskich zmarnuje szansę na pobudzenie do działania kluczowych segmentów jego bazy wyborczej, w tym młodego elektoratu.
Liczne przeprowadzone ostatnio sondaże wskazują, że nieznaczna większość Amerykanów popiera prawo par homoseksualnym do małżeństwa. W największym stopniu opowiadają się za tym Demokraci i młodzi Amerykanie.