„Samolot zaczął się nagle, dosyć gwałtownie zniżać. Jednocześnie utrzymywał stałą prędkość. Pierwsze, co mi się nasuwa… mogło by to wskazywać na przykład na utratę obu silników” – mówi RMF FM Robert Zawada były pilot wojskowy, ekspert lotniczy, autor książki "Związane skrzydła". Jego zdaniem większego znaczenia dla przyczyn katastrofy nie powinien mieć fakt, że doszło do niej w górach.
Kuba Kaługa: Czy to prawda, czy mit, że nad górami rzadko dochodzi do katastrof lotniczych? Takie komentarze już się pojawiają.
Robert Zawada: Ja nie spotkałem się z taką opinią. Gdybym miał rozpatrywać wpływ gór, ich obecności lub nie pod samolotem, to raczej stwierdziłbym, że to nie ma większego znaczenia. Dlatego, że pilot przygotowując się do lotu dokładnie śledzi topografię, widzi na mapach, jak ta płaszczyzna pod nim się kształtuje i zawsze wybiera wysokość na tyle bezpieczną, żeby wszystkie przeszkody, które są na ziemi, ominąć na wysokości bezpiecznej. Być może – jeśli jest to mit oczywiście, bo danych nie mam – wzięło się to stąd, że piloci latając nad górami, bardziej szczegółowo patrzą na tę topografię, uważniej dobierają wysokość i mają oczy dookoła głowy. Ale szczerze mówiąc mnie to do końca nie przekonuje.
Czy miał pan możliwość prześledzenia parametrów tego lotu, oceny tej wysokości?
Tak na szybko to co mogłem znaleźć w sieci na stronach zachodnich. Wynika z tych danych, że samolot po starcie nabrał wysokości przelotowej 38 tysięcy stóp, czyli flight level 380. Na tej wysokości miał ten lot wykonywać i wykonywał do pewnego momentu. Zaraz przed wejściem nad ląd, w okolicach Marsylii, ten samolot zaczął się nagle dosyć gwałtownie zniżać. Jednocześnie prędkość utrzymywał stałą. Ona się ani nie zwiększała, ani nie zmniejszała.
Co to może oznaczać? Co mogło dziać się na pokładzie?
To może oznaczać wszystko tak naprawdę. Pierwsze, co mi się nasuwa… mogłoby to wskazywać na przykład na utratę obu silników. Wtedy samolot jest trudny do utrzymania na danej wysokości i on się zaczyna zniżać. Natomiast piloci są w stanie utrzymać prędkość. Nawet powinni. W czasie tego zniżania – a wysokość była duża, więc czasu było sporo – powinni te silniki próbować uruchomić. Być może tak było w tym przypadku - tego nie wiem. Oczywiście ten czas również pozwoliłby na to, aby powiadomić odpowiednie służby, że coś się na pokładzie tego samolotu dzieje. Jeśli nie było przekazania takiej informacji, to może świadczyć o zupełnie innych awariach. O awariach związanych z łącznością, akumulatorami, urządzeniami na pokładzie. A to już jest zupełnie inna sprawa. Tu możemy spekulować. Przyczyn może być naprawdę dużo.
Jest taka informacja, że przed zniknięciem z radarów, pilot miał zgłaszać problemy. Jeśli by tak było?
Jeżeli by te problemy zgłaszał, no to chociażby potwierdzałoby to moją pierwszą wersję - że być może były to problemy z silnikami i piloci w pierwszym momencie zajęli się tym, czym powinni. Czyli usprawnieniem tych silników. Włączeniem ich ponownym. Oszacowaniem szybko, co można zrobić. A dopiero później sprawą łączności, czyli powiadomieniem odpowiednich służb kontroli, że coś się dzieje.
Wysunął by pan już taki wniosek, czy jest za wcześnie?
Jest zdecydowanie za wcześnie. Za mało mamy danych. Wiemy tylko, że ten samolot się rozbił i że najprawdopodobniej nikt nie przeżył tej katastrofy.
A jeśli chodzi o samego Airbusa A320. Jak tę maszynę się w branży ocenia?
To jest taki samolot średniego zasięgu najbardziej popularny. Najpopularniejszy na świecie wręcz. Jest bardzo popularny, szczególnie wśród tak zwanych tanich linii lotniczych.
Takich jak Germanwings?
Właśnie do jakich należy Germanwings. Ale nie tylko. Inne linie też bardzo chętnie go kupują. Chociażby z tego względu, że jest dosyć bezpieczny.
No właśnie, co z jego awaryjnością?
Mimo że na świecie wyprodukowano, kupiono i lata ich już bardzo dużo, to awaryjność – z tego co ja wiem – jest nikła. I dlatego też te samoloty cieszą się taką popularnością. Ale to nie znaczy, że akurat ten model, w tym momencie… no kiedyś każdy z modeli musi jakąś awarię, większą lub mniejszą, mieć.