Po ponad dwóch latach krwawej wojny domowej w piątek w Sudanie Południowym zaprzysiężono Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. To pierwszy krok na trudnej drodze do pokoju.
Uwierzę w pokój, kiedy przestaną ginąć ludzie i będzie co jeść. Dopiero wtedy wrócę do kraju - powiedział PAP Emmanuel, który uciekł przed wojną do sąsiedniej Ugandy. Nie wierzę politykom już wcale. W walce o władzę podzielili ludzi, a teraz udają, że nic się nie stało. Przez dwa lata nie obchodziło ich, że giniemy na wojnie i nie ma co jeść. Nie ma pokoju bez sprawiedliwości. Ale w tych czasach musimy wybierać. Albo pokój, albo sprawiedliwość. Niech ten koszmar skończy się jak najszybciej, chcę wrócić do domu - dodał na koniec.
Konflikt w najmłodszym państwie świata wybuchł w grudniu 2013 roku pomiędzy wojskami prezydenta Salvy Kiira z ludu Dinka a zwolennikami jego byłego zastępcy Rieka Machara z grupy etnicznej Nuer. Obaj przywódcy przerzucali się wzajemnymi oskarżeniami o próbę zamachu stanu.
Nieznana jest dokładna liczba ofiar tej wojny, jednak z szacunków ONZ wynika, że jest to co najmniej 50 tysięcy. W wyniku walk z domów uciekły ponad dwa miliony ludzi. Obie strony dopuściły się również zbrodni wojennych - wskazano w raporcie ONZ.
We wtorek pod presją Waszyngtonu i wspólnoty międzynarodowej Riek Machar po raz pierwszy od wybuchu wojny powrócił do Dżuby, by po raz kolejny objąć stanowisko wiceprezydenta.
Utworzony w piątek Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej złożony z 30 ministrów ma 30 miesięcy na poprawę sytuacji gospodarczej, walkę z korupcją i wymierzenie sprawiedliwości dla ofiar wojny. Jedna trzecia stanowisk przypada sojusznikom Machara.
Zwaśnione dotąd armie i najróżniejsze bojówki mają zostać połączone w jedną tymczasową armię.
Ogromnym wyzwaniem jest odbudowa gospodarki kraju. Światowe spadki cen ropy naftowej i kosztowny transport ropy rurociągiem nad Morze Czerwone mocno uszczupliły dochód kraju, którego gospodarka w 98 proc. opiera się na eksporcie ropy naftowej.
By zapanował pokój, rząd tymczasowy musi zjednoczyć podzielony naród. To będzie bardzo trudne. Większość ofiar tej wojny zginęła ze względu na swoje pochodzenie etniczne.
Z badań przeprowadzonych przez Południowosudański Związek Prawniczy (SSLS) wynika, że 77 proc. ludzi w rejonach najcięższych walk straciło co najmniej jednego ze swoich bliskich, a 41 proc. cierpi na syndrom stresu pourazowego. To wynik bardzo zbliżony do tego po ludobójstwie w Kambodży i Ruandzie.
Republika Sudanu Południowego powstała w 2011 roku, pięć lat po podpisaniu porozumień, które kończyły ponad dwudziestoletnią wojnę domową pomiędzy Północą a Południem.
Od czasu kiedy Sudan przestał być kolonią Brytyjską w 1956 roku, Chartum skutecznie "dzielił i rządził", kupując usługi najróżniejszych południowosudańskich bojówek, i umiejętnie wykorzystywał lokalne konflikty o ziemię, dostęp do pastwisk, bydło i wodę.
W latach 90. Ludowa Armia Wyzwolenia Sudanu (SPLA), do upadku żelaznej kurtyny wspierana przez Moskwę, zamiast z wrogimi Arabami z Północy, na polach naftowych zaczęła prowadzić walki wewnętrzne. Separatysta Riek Machar wystąpił przeciwko Johnowi Garangowi - ojcu SPLA, która walczyła o wieloreligijny i wielorasowy Sudan.
W wojnie między Południem a Północą zginęło ponad 2,5 mln ludzi, a cztery miliony uciekły ze swoich domów.
W 2005 roku, sześć miesięcy po podpisaniu porozumień pokojowych z Chartumem, Garang zginął w katastrofie śmigłowca. Pięć lat później powstała Republika Sudanu Południowego. "Akuszerami" w narodzinach nowego państwa były Stany Zjednoczone i Unia Europejska.
Prezydent Republiki Sudanu Południowego Salva Kiir już zapowiedział chęć kandydowania w wyborach prezydenckich w 2018 roku. W wyborach zapewne będzie też chciał startować wiceprezydent Riek Machar.
W środę Stany Zjednoczone zagroziły sankcjami i embargiem na broń, jeśli obaj przywódcy i Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej nie będą wypełniać warunków porozumień pokojowych podpisanych w sierpniu.
(mal)