Król Wielkiej Brytanii Karol III przybywa wraz z małżonką Kamilą na Samoa, by wziąć udział w szczycie przywódców państw Wspólnoty Narodów. Tematem oficjalnym mają być zmiany klimatyczne i kwestie gospodarcze. Kluczową sprawą mogą okazać się jednak kwestie kolonialnej przeszłości imperium. Rzut oka na listę gości szczytu pokazuje też, jak bardzo ograniczone zostały wpływy władzy królewskiej.
Królewska para przyleciała na Samoa po zakończeniu sześciodniowej wizyty w Australii, gdzie - przy okazji licznych spotkań - doszło także do kilku odosobnionych incydentów z udziałem reprezentantów rdzennej ludności.
Najgłośniejszym był ten, gdy niezależna senator Lidia Thorpe wykrzyczała w sali parlamentu w stronę Karola III: Nie jesteś moim królem!
Oddajcie nam naszą ziemię, oddajcie nam nasze kości, nasze czaszki, nasze dzieci i wszystko to, co ukradliście - wołała polityk, wznosząc pięść ku górze i odwołując się do ludobójstw popełnionych w Australii przez brytyjskich kolonizatorów.
Na Samoa do tak ewidentnego podważenia pozycji Karola III raczej nie dojdzie. Liczące nieco ponad 200 tys. mieszkańców państwo wydaje się być dumne z goszczenia króla i z faktu, że po raz pierwszy zostało gospodarzem szczytu przywódców Wspólnoty Narodów.
Lotnisko i stolica kraju Apii zostały przyozdobione dekoracjami, a władca Wielkiej Brytanii ma w trakcie uroczystości otrzymać honorowy tytuł wodza - Tui Taumeasina.
Najważniejszych ludzi we Wspólnocie Narodów nie będzie na szczycie w Samoa. Zabraknie premiera Indii Narendry Modiego i prezydenta RPA Cyrila Ramaphosa, którzy wybrali inne wydarzenie. Gdy Karol III będzie odbierał kwiaty i honory, Modi i Ramaphos zamierzają towarzyszyć w Kazaniu Władimirowi Putinowi, który wraz z przedstawicielami krajów rozwijających się, omawia nowy globalny porządek w trakcie spotkania grupy BRICS.
Do Samoa nie jadą też politycy ze Sri Lanki - kolejnego kraju, który prawdopodobnie jeszcze w tym tygodniu zgłosi swój oficjalny akces do BRICS.
Woltę wykonała też Kanada - bliski sojusznik Wielkiej Brytanii. Na szczycie Wspólnoty Narodów zabraknie zarówno premiera kraju, jak i ministra spraw zagranicznych, a szefem delegacji jest wysoki komisarz Ottawy.
Karolowi III w trakcie pierwszego etapu podróży - do Australii - nie towarzyszył także premier jego własnego kraju. Keir Starmer, według słów przedstawicieli rządu, nie chciał tracić zbyt wiele czasu na podróże, gdy w przyszłym tygodniu czekają go intensywne prace nad budżetem. To także jest przejaw pewnego lekceważenia dla roli króla.
Szczyt przywódców Wspólnoty Narodów na Samoa jest pierwszym, któremu Karol III będzie przewodniczyć jako monarcha. Król będzie musiał nieuchronnie zmierzyć się z mroczną przeszłością swojego umierającego imperium, nad którym kiedyś przecież "nigdy nie zachodziło słońce".
W dyskusjach wewnętrznych poszczególnych krajów wchodzących w skład Wspólnoty Narodów, temat uniezależnienia się od Londynu przewija się coraz częściej. W tym roku mniejsze państwa związku będą oczekiwały od swoich gospodarzy, czegoś więcej niż uśmiechów i uprzejmych słów.
Wiele krajów karaibskich wykorzystało okres poprzedzający szczyt, aby wezwać Wielką Brytanię do wypłaty reparacji za dziedzictwo niewolnictwa, a premier Bahamów Philip Davis nazwał szczyt idealnym forum do "poczynienia postępów" w tym zakresie - przypomina Politico. Rozmawiano także o tym, czy uwzględnić dziejową sprawiedliwość w komunikacie końcowym poza zakończeniu szczytu przywódców.
Nad rozmowami dotyczącymi sprawiedliwości i potencjalnego uniezależnienia od korony, wisi także sprawa Wysp Czagos, które Wielka Brytania niedawno zwróciła Mauritiusowi. Mauritius formalnie należy do Wspólnoty Narodów, ale równie formalnie od lat zacieśnia swoje partnerstwo z Chinami.
Na Czagos znajduje się amerykańsko-brytyjska baza wojskowa, strzegąca wód Oceanu Indyjskiego. W teorii placówka ma pozostawać pod jurysdykcją Londynu przez najbliższe 99 lat. Zwrot archipelagu wywołał jednak gwałtowną krytykę ekspertów, którzy ocenili ten krok jako ostateczny dowód na polityczną indolencję Wielkiej Brytanii.
Oddając suwerenność Wielka Brytania dała Mauritiusowi - deklarującemu ambicje ekonomiczne i terytorialne w regionie - możliwość przyznawania praw połowowych i innych praw nawigacyjnych na wodach otaczających bazę Diego Garcia. Rzecz w tym, że statki rybackie pływające po okolicznych wodach i wyposażone w nadajniki i sprzęt do nasłuchu są często wykorzystywane przez Chiny, jako "oczy i uszy" Pekinu - informuje think tank RUSI. To, a także fakt, że Chińczycy będą mogli rozmieścić na archipelagu swoje siły, w oczywisty sposób utrudni reakcję USA i Wielkiej Brytanii w przypadku zaostrzenia konfliktu o Tajwan.
Archipelag znajdzie się teraz najprawdopodobniej w chińskiej strefie ekonomicznej i to właśnie Pekin będzie czerpał zyski z finansowych przedsięwzięć na wyspach.
"Wielka Brytania ustąpiła strategicznego terytorium, gdy nie musiała tego robić, i nie otrzymała nic w zamian. Uczyniła to w sposób, który nie jest zgodny z szerszą strategią. Zaprosiła również konkurentów do wywierania presji gdzie indziej, jednocześnie zmniejszając bezpieczeństwo strategicznej bazy. To nic innego jak samookaleczenie" - konkluduje Royal United Service Institute.
Ale przecież przypadek Mauritiusu nie jest osamotniony. Politico przypomina, że w ubiegłym roku kolejny członek Wspólnoty Narodów - Wyspy Salomona, podpisały umowę o współpracy w zakresie bezpieczeństwa z Chinami. To z kolei wywołało realne obawy u Australijczyków i Amerykanów.
Wielka Brytania zdaje sobie sprawę z tego, że musi powstrzymać rozkład tego, co zostało po imperium. Można to zrobić jedynie równoważąc chińskie inwestycje w najbardziej zagrożonych częściach Wspólnoty. Z drugiej strony nad Londynem wisi ciągle widmo kolonialnej tragedii, a każda próba wpływu na kraje niegdyś podległe Brytyjczykom może być potraktowana, jako naruszenie suwerenności.
Chiński prezydent Xi Jinping i Władimir Putin - reklamujący BRICS, jako alternatywę dla ekonomicznej dominacji Zachodu i twierdzący, że tylko "zrównoważone partnerstwo" między najbogatszymi i biedniejszymi jest w stanie zagwarantować globalną harmonię - zacierają ręce.