Donald Trump zarzuca brytyjskiej Partii Pracy mieszanie się do amerykańskiej polityki. Organizatorzy jego kampanii wystosowali formalną skargę na ręce Federalnej Komisji Wyborczej. Jeśli zostanie podtrzymana, brytyjska partia może zostać ukarana srogą grzywną. W jakim stopniu jest to prawdopodobne?
Wszystko wskazuje na to, że są to działania pozorowane, mające na celu zdyskredytowanie rywalki Donalda Trumpa w wyścigu do Białego Domu, Kamali Harris. W skardze zarzucono laburzystom, że wspierają w Stanach Zjednoczonych jej "niebezpieczną liberalną politykę". Podstawą tej interwencji miał być wpis na profilu Linkedin, który sugerował, że brytyjska Partia Pracy pomaga jej agitującym członkom w pokryciu kosztów pobytu w Ameryce - przez co można było wnioskować, że finansowo wspiera ich działalność polityczną w USA, co byłoby nielegalne.
W reakcji na to oskarżenie rzecznik brytyjskiej rządzącej partii oświadczył, że jej członkowie od lat prowadzą taką działalność za Atlantykiem, ale robią to w czasie wolnym od pracy i za darmo. A to nie jest nielegalne.
Brytyjscy komentatorzy uważają, że skarga jest w swoim przekazie teatralna, by nie powiedzieć histeryczna. Organizatorzy kampanii Trumpa przywołują w niej bowiem zachowanie brytyjskich polityków w Ameryce sprzed 250 lat podczas wojny o niepodległość, a także to, czym się ona zakończyła - zwycięstwem amerykańskiej kolonii nad brytyjskim imperium.
Zapytany o reakcję, brytyjski premier Kier Starmer - lider Partii Pracy - stwierdził, że ma z Donaldem Trumpem dobre stosunki. W istocie obaj politycy zjedli dwa tygodnie temu w Nowym Jorku obiad i przeprowadzili rozmowę. Trump jest kandydatem republikańskim w wyborach prezydenckich, Starmer premierem ważnego sojuszniczego kraju. Nie ma więc w tym nic dziwnego. Trudno jednak przewidzieć, jak wspomniana wyżej skarga i jej rozstrzygnięcie mogłyby zaważyć na relacjach Waszyngtonu z Londynem, gdyby były prezydent ponownie stał się gospodarzem Białego Domu.
Istnieje też druga strona medalu w tej sprawie. Przed laty Donald Trump - będąc prezydentem - otwarcie poparł kandydaturę Borisa Johnsona na przewodniczącego brytyjskiej Partii Konserwatywnej, a była premier Liz Truss w trwającej obecnie kampanii regularnie pojawia się w Stanach Zjednoczonych na wiecach poparcia dla Trumpa. Nie ma dowodów na to, że wystąpieniom tym towarzyszył lub towarzyszy przepływ pieniędzy, ale ich wartość propagandowa jest znaczna.
Warto podkreślić, że Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię łączą tzw. "specjalne relacje", na które zawsze powołują się gospodarze Białego Domu i rezydencji na Downing Street. Skarga skierowana przez ludzi Trumpa do Federalnej Komisji Wyborczej jest nieprzyjemnym dla obu stron zgrzytem.