Elektorzy, stany wahające się, głosowanie korespondencyjne. Amerykański system wyborczy znacząco różni się od tego, który znamy z Europy. 5 listopada to oficjalny dzień wyborów w USA, ale są stany, w których głosowanie zaczęło się znacznie wcześniej. Co więcej, w Ameryce nie ma odpowiednika polskiej Państwowej Komisji Wyborczej.
Amerykańskie prawo głosi, że jeśli coś nie jest wyłączną kompetencją rządu federalnego, jest kompetencją poszczególnych stanów. Tyczy się to także prawa wyborczego. Stąd liczne rozbieżności m.in. w kwestii tego, jak konkretnie wygląda głosowanie na amerykańskiego prezydenta w poszczególnych stanach. Różne mogą być np. terminy czy sposoby legitymowania się w lokalu wyborczym.
Zacznijmy jednak od ciekawego zjawiska, jakim są tzw. elektorzy, którzy wybierają prezydenta.
538 - tyle jest wszystkich głosów elektorskich w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Sami elektorzy to relikt dawnych czasów. Pełnią oni funkcje przedstawicieli narodu, którzy głosują na danego kandydata w jego imieniu.
Liczba elektorów w każdym stanie jest różna i zależy od liczby mieszkańców. Żeby zostać prezydentem, trzeba uzyskać 270 głosów elektorskich. Co ważne, zasada jest taka, że wystarczy uzyskać minimalną przewagę w danym stanie, żeby zgarnąć wszystkie tamtejsze głosy elektorskie. A przynajmniej tak jest w zdecydowanej większości stanów. Ze schematu wyłamują się Nebraska i Maine, gdzie elektorzy są przydzielani przy pomocy systemu proporcjonalnego.
Niektóre stany są znane z trwałości swoich preferencji politycznych, ale istnieją także tzw. stany wahające się. Niepewność tego, jak zagłosują mieszkańcy takich stanów, sprawia, że to tam trwa najgorętsza walka polityczna o przeciągnięcie ich na swoją stronę.
Z kwestią elektorów wiąże się także dość ciekawe i nieoczywiste zagadnienie. Mianowicie, uzyskanie największej liczby głosów w głosowaniu powszechnym nie musi oznaczać, że kandydat lub kandydatka finalnie zostanie amerykańskim prezydentem. Koniec końców, liczą się tylko głosy elektorskie.
Tak było np. w 2016 r., gdy demokratka Hillary Clinton, mimo uzyskania większej liczby głosów obywateli, przegrała z republikaninem Donaldem Trumpem.
Przyjrzyjmy się sytuacji z 2016 r. w trzech stanach: Kalifornii, Pensylwanii i Teksasie.
- Kalifornia: 8 753 788 głosów oddanych na demokratów i 4 483 810 głosów oddanych na republikanów. 55 głosów elektorskich tego stanu zyskali demokraci.
- Pensylwania: 2 926 441 głosów oddanych na demokratów i 2 970 733 głosów oddanych na republikanów. 20 głosów elektorskich tego stanu zyskali republikanie.
- Teksas: 3 877 868 głosów oddanych na demokratów i 4 685 047 głosów oddanych na republikanów. 38 głosów elektorskich tego stanu zyskali republikanie.
Podsumowując: 15 658 117 głosów uzyskali demokraci, a republikanie 12 139 590, ale to ci drudzy zdobyli 58 (o trzy więcej) głosów elektorskich. W 2016 r. Clinton zdobyła 48,18 proc. wszystkich głosów, a Trump 46,09 proc.
Aby wziąć udział w wyborach w Stanach Zjednoczonych, trzeba zarejestrować się wcześniej na liście wyborców. Jak wskazuje amerykanista prof. Zbigniew Lewicki w swojej książce "Amerykański system wyborczy", "w Stanach Zjednoczonych nie ma pojęcia meldunku pod adresem zamieszkania i władze administracyjne nie są w stanie same stworzyć spisu wyborców".
Rejestracja ma zapobiegać oddawaniu głosów przez osoby nieuprawnione. Sama procedura jest prosta. Można jej dokonać np. w wydziale komunikacji, wojskowym centrum rekrutacyjnym, listownie czy przez internet.
"Prawdziwość deklaracji o posiadaniu prawa głosu z reguły poświadcza się złożeniem przysięgi lub podpisaniem prawnie wiążącego oświadczenia" - wskazuje Lewicki.
Do kiedy mogą rejestrować się wyborcy? To zależy od stanu. W niektórych można wpisać się na listę wyborców nawet w dniu głosowania.
Gdy wyborca już stawi się w lokalu wyborczym, podaje komisji jedynie swoje nazwisko i adres. Komisja konfrontuje te dane z listą zarejestrowanych uprzednio wyborców.
W niektórych stanach (m.in. w Kalifornii) nie trzeba legitymować się żadnym dokumentem w trakcie głosowania. W innych dokument jest wymagany, ale często wystarczy cokolwiek, co zawiera dane osobowe wyborcy. W Arizonie np. może to być jakikolwiek dokument wydany przez władze federalne lub stanowe albo dwa dokumenty takie jak rachunek za media czy wyciąg z banku.
Profesor Lewicki wyjaśnia, że nie wyklucza to wprawdzie oddania głosu za inną osobę, ale jest to zjawisko marginalne.
"Wartość jednego nieprawidłowo oddanego głosu jest irracjonalnie niższa od grożącej za to kary pięciu lat więzienia i dziesięciu tysięcy dolarów grzywny. Jeśli w dodatku czyn taki popełnia osoba bez obywatelstwa z urodzenia, musi się liczyć z prawdopodobieństwem deportacji" - tłumaczy amerykanista. Ekspert wskazuje także, że Amerykanie nie lubią się legitymować i z pewnością również z tego faktu wynikają ich zwyczaje, zupełnie zaskakujące z europejskiej perspektywy.
W niektórych stanach głosy są weryfikowane przez członków komisji wyborczej. Urzędnicy mogą np. zadzwonić do głosującego i poprosić o potwierdzenie, że to on oddał dany głos.
Różne są sposoby weryfkacji wyborców, różne mogą być także sposoby głosowania. Poszczególne stany, a nawet poszczególne hrabstwa w danych stanach, mają w tej kwestii różne przepisy.
W niektórych lokalach wyborczych do oddania głosu użyjemy tablic mechanicznych, na których głosujący zaznacza swoje wybory przesunięciem dźwigni. W innych będą to urządzenia dziurkujące czy specjalne maszyny elektroniczne do głosowania. Najbardziej popularne jest jednak zaczernianie pola przy nazwisku kandydata na karcie, którą następnie sczytuje czytnik optyczny.
"Problemy ze zliczaniem głosów nie są rzadkością w wyborach amerykańskich, ale jeśli nie są spowodowane chęcią sfałszowania wyników, uznaje się je za nieunikniony koszt rozbudowanego systemu głosowań" - wskazuje prof. Lewicki.
Głosować można oczywiście nie tylko w lokalu, ale także korespondencyjnie. "W Stanach Zjednoczonych prawie 30 proc. wyborców głosuje nie w lokalu wyborczym i/lub nie w dzień wyborów" - pisze polski amerykanista.
W tym roku w niektórych hrabstwach Pensylwanii można było zacząć głosowanie 50 dni przed dniem wyborów. W Oregonie głosowanie jest tylko korespondencyjne. Jedynie w stanie New Hampshire wybory odbywają się jednego dnia tak jak u nas.
Elektronicznie mogą głosować np. astronauci, jeśli opuścili Ziemię zbyt wcześnie, by móc oddać głos pocztą. Ich głosy są drukowane w centrum dowodzenia lotem, a później trafiają do właściwej komisji wyborczej.
TAK WYGLĄDA KARTA WYBORCZA, KTÓRĄ ZOBACZĄ LUDZIE GŁOSUJĄCY W PALM BEACH NA FLORYDZIE.
Co ciekawe, w USA nie ma odpowiednika polskiej Państwowej Komisji Wyborczej. Pierwsze wyniki listopadowych wyborów zostaną ogłoszone na podstawie sondaży, już 5 listopada. W połowie grudnia w poszczególnych stanach na głosowanie spotykają się elektorzy. Wyniki są następnie wysyłane do Kongresu, a ten, po przeliczeniu głosów elektorskich, ogłasza oficjalne wyniki wyborów w styczniu.