W katastrofalnych pożarach na hawajskiej wyspie Maui zginęło przynajmniej 114 osób, a aż 850 nadal jest uważanych za zaginione - powiadomiły w poniedziałek władze lokalne. Na dotkniętą ogniowym kataklizmem wyspę udaje się prezydent Joe Biden.
Nie ustają obawy, że lista ofiar śmiertelnych będzie się wydłużać - stwierdził dziennik "The New York Times".
Spośród zmarłych udało się dotychczas zidentyfikować zaledwie 27 osób.
Jak powiedział gubernator Josh Green, do niedzieli przeszukano około 85 proc. spalonego terenu. Green ostrzegł, że upłyną tygodnie, zanim uda się doprowadzić akcję poszukiwawczą do końca. Na pozostałe 15 proc. składają się duże budynki, których ruiny trzeba będzie ostrożnie rozebrać. Dopiero wtedy do działania przystąpią zespoły ekspertów i psów tropiących.
Reprezentujący Hawaje demokratyczny senator Brian Schatz powiedział agencji Associated Press, że choć na miejscu widać rozległe zniszczenia, to "w rzeczywistości sytuacja jest gorsza. Widać spaloną infrastrukturę, a nie widać (zaginionych) ludzi, którzy nie zważając na swoje bezpieczeństwo, poszli ratować innych, podczas gdy ich własne domy spłonęły do cna".
Burmistrz Maui Richard Bissen poinformował, że na wyspie rozpoczęto procedury szybkich testów DNA i zachęcił ocalałych mieszkańców do odwiedzania punktów poboru próbek.
W poniedziałek na Maui udaje się Joe Biden, który przerwał wakacyjny wypoczynek na jeziorem Tahoe w Nevadzie. Jak podano, Joe Biden ma z helikoptera oglądać zniszczone obszary, a także odwiedzić zdewastowane miasto Lahaina, aby "na własne oczy zobaczyć zniszczenia spowodowane pożarem" - informuje agencja Reutera.