Dobiega końca wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych w Irlandii. Po krótkim pobycie na północy w brytyjskim Ulsterze Joe Biden odbył sentymentalną podróż do swoich korzeni na południu wyspy. Jakie znaczenie ma ta wizyta?

Rzadko symbolika dominuje nad merytoryką w takim stopniu. Wizyta Bidena tak właśnie zostanie zapamiętana przez Irlandczyków. Jego 17-godzinny pobyt w Ulsterze był zbyt krótki. Jak ironizują komentatorzy, wystarczyło mrugnąć i można było prezydenta nie zauważyć. A okazja była zacna - 25. rocznica podpisania wielkopiątkowego porozumienia, które położyło kres trzem dekadom bratobójczych walk katolików z protestantami. 

W proces pokojowy zaangażowali się nie tylko Irlandczycy i Brytyjczycy, ale także Amerykanie. Gdyby nie wizja ówczesnego prezydenta USA Billa Clintona, który wysłał na negocjacje przy okrągłym stole amerykańskiego wysłannika, być może rozmowy nie zakończyłyby się sukcesem. Porozumienie przyniosło Irlandii Północnej pokój i umożliwiło zwaśnionym stronom wspólne zarządzanie prowincją.

Niestety...

Ćwierć wieku później Ulster nie ma funkcjonującego parlamentu, a od ostatnich wyborów w maju ubiegłego roku nie ukonstytuował się rząd. Powodem są spory wokół brexitu, na które obecny gospodarz Białego Domu nie ma wpływu. Joe Biden spotkał się z politykami na uniwersytecie w Belfaście. Swoje przemówienie skierował do studentów - pokolenia, które w przyszłości rządzić będzie prowincją. Ale głównymi odbiorcami jego słów byli przedstawiciele największych partii politycznych. Biden zaapelował do nich o wyzbycie się uprzedzeń i wznowienie współpracy.

Mógł być tylko dobrym policjantem. Wspierając jedną frakcję w obecnym sporze, przeciwstawił się innym, a to byłoby nieproduktywne. Jego przemówienie, pełne odniesień do historii, miało jedynie wartość symboliczną. Nic nie wskakuje na to, by po wizycie amerykańskiego prezydenta w Belfaście zaczęto zakopywać topory.

Na południu

Pobyt w Republice był bardzo osobistą podróżą do korzeni. Biden odwiedził miejscowość, skąd w XIX wieku do Stanów Zjednoczonych wyruszył jego prapradziadek. Spotkał się mieszkańcami w lokalnym pubie, chętnie z nimi rozmawiał i robił słitfocie. 

W brytyjskim Ulsterze nie mógł za bardzo epatować swoim katolickim pochodzeniem, ale na południu Wyspy był u siebie. Spotkał się z premierem Republiki i prezydentem. Przemówił na forum obu izb irlandzkiego parlamentu. Wspomniał o irlandzko-amerykańskim partnerstwie i roli, jaką odegrali irlandzcy imigranci w budowaniu Ameryki. Wszystko to było bardzo efektowne, dobrze zorganizowane i wzruszające. Cała wizyta w Irlandii przywódcy wolnego świata była pięknym symbolem, ale niczym więcej.