Izraelscy komandosi przedostali się we wrześniu 2024 roku na 200 km w głąb terytorium Syrii i zniszczyli podziemną irańską fabrykę pocisków rakietowych - przekazały w czwartek Siły Obronne Izraela. Według portalu Times of Israel opublikowany przez wojsko materiał filmowy świadczy o "jednej z najbardziej śmiałych operacji sił specjalnych".

Premier Izraela Benjamin Netanjahu złożył gratulacje komandosom i oświadczył, że akcja dowodzi "determinacji i odwagi" żołnierzy oraz zdolności armii do działania w każdej lokalizacji - podała agencja Reutera.

120 komandosów w akcji

W czasie akcji, którą przeprowadziło 120 komandosów, reżim Baszara al-Asada wciąż rządził w Syrii, a Izrael nie rozpoczął jeszcze kampanii w Libanie przeciwko terrorystycznej organizacji Hezbollah.

We wrześniowej akcji ataku uczestniczyły cztery ciężkie śmigłowce transportowe i dwa szturmowe, 21 myśliwców, pięć dronów oraz 14 samolotów szpiegowskich. Na wojskowym lotnisku w Izraelu w gotowości czekało 30 samolotów na wypadek, gdyby potrzebna była nieprzewidziana interwencja.

"Flagowy projekt" Iranu

Zdaniem izraelskiej armii fabryka, znajdująca się pod górskim zboczem w rejonie miasta Masjaf, ok. 20 km od wybrzeża Morza Śródziemnego, była "flagowym projektem" Iranu, który zapewniał Hezbollahowi uzbrojenie.

Iran zaczął drążyć tunele dla fabryki pod koniec 2017 roku. W 2021 r. zakończono budowę i rozpoczęło się wyposażanie zakładu. W chwili ataku obiekt był u progu pełnej działalności produkcyjnej - silniki do pocisków wytwarzano już seryjnie, produkowano też testowe egzemplarze samych rakiet.

Zdaniem Sił Obronnych Izraela po pełnym rozruchu podziemna fabryka mogłaby wytwarzać od 100 do 300 pocisków rocznie, w tym także pocisków o zasięgu do 300 kilometrów, precyzyjnych pocisków kierowanych o zasięgu do 130 km oraz pocisków krótkiego zasięgu, do 40-70 km - powiedział rzecznik armii podpułkownik Nadaw Szoszani. Fabryka znajdowała się tak głęboko, że zniszczenie jej przez atak z powietrza było praktycznie niemożliwe - twierdzi Times of Israel.

Tajny przelot helikopterów

Helikoptery z komandosami poleciały nad Morzem Śródziemnym, trzymając się z dala od wybrzeży Libanu, by następnie wrócić nad ląd w przestrzeni powietrznej Syrii. Leciały niezwykle nisko, aby ominąć syryjskie radary i systemy obrony powietrznej.

W tym czasie obszar Masjaf miał bardzo dobrą obronę powietrzną, lepszą miała tylko stolica Syrii, Damaszek. Co więcej, na wybrzeżu zlokalizowane były również siły rosyjskie z własnymi systemami obrony powietrznej.

Przelot helikopterów z wybrzeża do celu zajął 18 minut, podczas których nie zostały wykryte - twierdzi Times of Israel. W tym samym czasie myśliwce i drony rozpoczęły ostrzał zarówno okolic podziemnej fabryki, jak i innych celów w Syrii. Uderzenia miały na celu zarówno odwrócenie uwagi od zbliżających się helikopterów, jak i zmylenie syryjskiego wojska.

Podziemny wybuch niczym trzęsienie ziemi

Po wylądowaniu wywiązała się walka pomiędzy izraelskimi komandosami a syryjskimi strażnikami podziemnej fabryki. Do jej wnętrza weszło około 50 komandosów. Zamocowali do wszystkich kluczowych elementów ładunki wybuchowe, których łączna masa sięgała 300 kg. Ładunki odpalono, kiedy komandosi znaleźli się już z powrotem w helikopterach. Podziemny wybuch był nie tylko widoczny, ale także odczuwalny jak niewielkie trzęsienie ziemi.

Około godziny później do fabryki dotarły setki syryjskich żołnierzy - przekazała izraelska armia.

Po akcji syryjskie media informowały o 14 poległych i 43 rannych. Po stronie izraelskiej nie zginął ani nie został ranny żaden z uczestników akcji. Zdaniem armii podziemny obiekt nie jest już używany, a po upadku rządzącego w Syrii reżimu Asada Iran w dużej mierze wycofał się z Syrii - podkreślił portal Times of Israel.