Newt Gingrich, były przewodniczący Izby Reprezentantów USA, zrezygnował formalnie z dalszego kandydowania do nominacji prezydenckiej w Partii Republikańskiej. Komentatorzy amerykańskiej sceny politycznej zauważają, że już od dawna nie miał na nią szans.

Swoją decyzję Newt Gingrich ogłosił na konferencji prasowej w Waszyngtonie, chociaż zapowiadał ją już wcześniej. W republikańskich prawyborach udało mu się wygrać tylko w dwóch stanach: rodzinnej Georgii i Karolinie Południowej. Zdobył zaledwie 137 delegatów na partyjną konwencję przedwyborczą w Tampa na Florydzie, gdzie Partia Republikańska nominuje swego kandydata do Białego Domu.

Jest to kilkakrotnie mniej niż Mitt Romney, który praktycznie jest już kandydatem partii na prezydenta - chociaż do formalnego zatwierdzenia swej nominacji musi jeszcze zdobyć kilkuset delegatów w następnych rundach prawyborów. Delegatów przydziela się w zależności od wyników prawyborów w poszczególnych stanach.

Po wcześniejszym wycofaniu się Ricka Santoruma i teraz Gingricha, o nominację ubiega się jeszcze kongresmen z Teksasu Ron Paul. Zdobył on jednak tylko 80 delegatów i nie jest w stanie zagrozić Romneyowi.

Kontrowersyjne poglądy i milionowe długi

Gingrich, architekt "rewolucji republikańskiej" w Kongresie w latach 90. i czołowy konserwatywny ideolog Partii Republikanów, przez pewien czas miał w sondażach poparcie większe niż popierany przez establishment Romney.

W prawyborach jednak nie uzyskał dobrych wyników, do czego przyczyniły się jego niefortunne wypowiedzi. Obiecywał m.in., że jako prezydent doprowadzi do zbudowania "kolonii ludzkiej" na Księżycu. Stało się to tematem dowcipów w satyrycznych programach telewizyjnych.

Nieudana kampania wpędziła Gingricha w długi - musi teraz zwrócić wierzycielom 4,3 miliona dolarów.

Na pożegnalnej konferencji Gingrich powiedział, że każdy republikański kandydat jest lepszy od prezydenta Obamy, którego nazwał "najbardziej radykalnym, lewicowym prezydentem w historii USA".

Było to pośrednie poparcie dla Romneya. Zdaniem obserwatorów, Gingrich nie wyraził tego wprost, gdyż liczył na wspólne wystąpienie z faworytem Republikanów. Sztab Romneya dał mu jednak do zrozumienia, że jego publiczne poparcie nie jest potrzebne.