Ruszył proces szefów francuskiego Komitetu Energii Atomowej. Zamieszani są w jedną z najgłośniejszych "afer nuklearnych" w historii Francji. Chodzi o pozostawienie przez przypadek blisko 50 kilogramów radioaktywnego plutonu i uranu w budynku przeznaczonym do rozbiórki.
Szefowie państwowej instytucji, która koordynuje we Francji rozwój sieci elektrowni atomowych, oskarżeni są m.in. o to, że narazili na śmiertelne niebezpieczeństwo robotników pracujących przy rozbiórce jednego z budynków Centrum Badan Jądrowych w Cadarache koło Marsylii. Według specjalistów, istnieje duże prawdopodobieństwo, że robotnicy mogą w przyszłości cierpieć na choroby nowotworowe, bo może je wywołać bezpośredni kontakt z zaledwie jednym miligramem radioaktywnego plutonu.
W dodatku popełniony przez nich błąd mógł być katastrofalny w skutkach również pod względem bezpieczeństwa państwa. Według ekspertów, jeżeli terroryści przechwyciliby tam 38 kilogramów "bezpańskiego" plutonu i 8 kilogramów uranu - mogliby skonstruować co najmniej 6 bomb atomowych.
Najbardziej szokujący - według prokuratury w Aix-en-Provence - jest fakt, że kiedy przedstawiciele Komitetu Energii Atomowej zdali sobie sprawę z popełnionego błędu, ukrywali to przez ponad cztery miesiące. Później zaniżali ilość "nie zaksięgowanych" i pozostawionych przez przypadek w budynku substancji radioaktywnych. Po kontroli Agencji Bezpieczeństwa Nuklearnego okazało się, ze było tam 46 kilogramów plutonu i uranu. Oskarżonym grozi kara do 15 lat więzienia.
Francja jest europejskim liderem w dziedzinie rozwoju energii jądrowej. Ponad 80 proc. krajowych potrzeb energetycznych pokrywanych jest przez 19 nadsekwańskich elektrowni atomowych. Francuskie koncerny energetyczne chcą również budować elektrownie nuklearne w Polsce.