We Francji wybuchła wojna pomiędzy francuską żandarmerią i policją po tragicznych wydarzeniach w Tuluzie. Założyciel antyterrorystycznej jednostki żandarmerii twierdzi, że policjanci się skompromitowali, bo nie potrafili schwytać żywego islamskiego ekstremisty. 23-letni Mohamed Merah zginął wczoraj od strzału w głowę.
Jak to możliwe, że najbardziej elitarna jednostka francuskiej policji, nie miała żadnej skutecznej strategii działania? - oburza się w wywiadzie dla dziennika "Ouest France" Christian Prouteau, założyciel i były szef Grupy Interwencyjnej Żandarmerii Państwowej (GIGN).
Zapewnia, że żandarmeria załatwiłaby sprawę w pięć minut, używając gazu łzawiącego. Tymczasem antyterroryści z policyjnej grupy "Poszukiwanie-Pomoc-Interwencja-Zapobieganie" (RAID) regularnie wrzucali do mieszkania napastnika granaty ogłuszające, co skłoniło terrorystę do walki. Policyjni eksperci odpowiadają natomiast, że gaz łzawiący nie byłby skuteczny, bo ekstremista zabarykadował się w łazience, a szpary mógłby zakleić taśmą klejącą.
Po tragicznych wydarzeniach na południu Francji zaostrzyła się także dyskusja wokół funkcjonowania policji i służb specjalnych. Nazwisko islamskiego ekstremisty z Tuluzy widniało na liście terrorystów w USA, ale nie we Francji - oburza się nadsekwańska prasa. Dziennik "Liberation" stawia na pierwszej stronie aż siedem zarzutów pod adresem służb specjalnych. Twierdzi między innymi, że śledztwo po zabójstwie trzech francuskich komandosów zostało wszczęte za późno, było zbyt powolne i zajmowała się nim zbyt mała liczba funkcjonariuszy, a amerykańskie służby specjalne wiedziały o Merahu więcej niż francuskie.
Niektórzy specjaliści mówią wprost: francuskie służby się skompromitowały. Powinny one "mieć na oku" wszystkie rezydujące we Francji osoby, które - jak Merah - odbyły szkolenia w obozach treningowych Al-Kaidy w Afganistanie i Pakistanie. Kiedy jednak policja chciała aresztować 23-latka, okazało się, że funkcjonariusze nie znają jego aktualnego adresu zamieszkania. Źródła w służbach specjalnych sugerują, że ekstremista został kilkukrotnie przesłuchany w sprawie pobytów w Afganistanie i Pakistanie, ale funkcjonariusze uznali, że nie stanowi on zagrożenia, bo jest "normalnym obywatelem". Do niedawna Merah pracował w warsztacie samochodowym. Dziennik "Le Telegramme" donosi jednak, że ekstremista zmylił służby specjalne. Przez pewien czas miał przetrzymywać siłą w swoim mieszkaniu syna sąsiadów, którego próbował indoktrynować, pokazując mu sfilmowane egzekucje "niewiernych", dokonywane w Afganistanie przez talibów. Jedna z sąsiadek mówiła, że widziała, jak Merah paradował po osiedlu w paramilitarnym stroju z szablą w ręku krzycząc "Allah jest wielki!". Szef francuskiej dyplomacji Alain Juppe przyznał, że być może w funkcjonowaniu francuskich służb istnieją nieprawidłowości.
Coraz więcej francuskich ekspertów twierdzi, że masakry przed żydowską szkoła w Tuluzie można było uniknąć. Okazuje się, że 23-letniemu islamskiemu ekstremiście Mohamedowi Merahowi udało się zmylić policję i służby specjalne.
Pierwszy atak Meraha - zabójstwo komandosa w Tuluzie - miał miejsce prawie dwa tygodnie temu. Policja od razu podejrzewała, że morderca skontaktował się z żołnierzem po tym, jak wojskowy zamieścił w internecie ofertę sprzedaży motocykla. Funkcjonariusze przypuszczali jednak, że chodzi o krwawe porachunki osobiste i dopiero pięć dni później zaczęli sporządzać listę około 600 osób, które oglądały ogłoszenie w sieci. Działania te można było podjąć dużo wcześniej i schwytać Meraha przed poniedziałkowym atakiem na żydowską szkołę. Ponadto media ujawniły również, że sprawdzaniem numerów IP z listy zajmowało się tylko ośmiu funkcjonariuszy.
Zaledwie kilka miesięcy temu ekstremista był również przesłuchiwany przez kontrwywiad w sprawie jego pobytu w obozie treningowym Al-Kaidy w Pakistanie. Merah wyjaśnił wówczas funkcjonariuszom, że to pomyłka i że pojechał do Pakistanu jako turysta.
Sekcja zwłok Meraha wykazała, że został zabity dwoma strzałami - w głowę i brzuch. W jego ciele odkryto jednak w sumie ponad 20 pocisków. Kule raniły głównie jego nogi i ręce, bo - według prokuratury - w momencie szturmu antyterrorystów miał on na sobie kamizelkę kuloodporną.
Komentatorzy sugerują, że kiedy terrorysta wyskakiwał przez okno, policjanci chcieli się upewnić, iż nie uda mu się uciec. Mieszkanie Meraha znajdowało się bowiem na pierwszym piętrze. Gdyby zamachowiec przeżył skok, mógłby otworzyć ogień do zgromadzonych przed jego domem policjantów, strażaków i personelu pogotowia ratunkowego.
Brat zabitego terrorysty, 29-letni Abdelkader Merah, ma usłyszeć zarzut współorganizowania zamachów terrorystycznych - donoszą francuskie media, powołując się na źródła w paryskiej prokuraturze. W czasie przesłuchań Abdelkader powiedział, że jest dumny ze swojego brata. Twierdzi jednak, że o zamachach nic nie wiedział - być może po to, by nie ułatwiać pracy policji i służbom specjalnym.
Jednak według medialnych przecieków, w rozmowach z policjantami nie kryje, że je popiera. Wcześniej w jego samochodzie znaleziono broń i ładunki wybuchowe. Według ostatnich doniesień, był on także zamieszany w aferę przerzutu młodych muzułmanów z francuskich imigranckich gett do Iraku, gdzie walczyli oni przeciwko żołnierzom międzynarodowej koalicji. Nie został jednak skazany w tej sprawie, ponieważ brakowało dowodów. Służby specjalne podejrzewają, że to właśnie pod jego wpływem 23-letni Mohamed Merah stał się ekstremistą.
Wypadki w Tuluzie stały się jednym z głównych tematów kampanii przed wyborami prezydenckimi. Kandydat socjalistów Francois Hollande sugeruje, że francuskie służby specjalne i policja nie dysponują wystarczającymi środkami i obiecuje im większe fundusze.
Prawicowy prezydent Nicolas Sarkozy oskarża natomiast lewicę o wolę zbyt łagodnego traktowania młodych islamskich fundamentalistów z imigranckich rodzin. Już wczoraj zapowiedział zaostrzenie kar za ekstremistyczną islamską indoktrynację. Karane ma być nawet wchodzenie na strony internetowe, które nawołują do terroryzmu lub podburzają do nienawiści.