Rosyjska policja zatrzymała w Moskwie nauczyciela informatyki, który trzymał w swoim mieszkaniu i garażu kilkanaście kilogramów radioaktywnych materiałów. Mężczyzna tłumaczył, że zbierał je po to, by uczynić swojego przyjaciela nieśmiertelnym.
Siergiej Popow, który na co dzień uczy informatyki w jednym z moskiewskich liceów, jeździł po napromieniowane przedmioty do Czarnobyla, a później naświetlał nimi przyjaciela. Wpadł przypadkiem, podczas rutynowej kontroli. Zamiast dokumentów funkcjonariusze znaleźli w jego kieszeniach podejrzany proszek. Jak się później okazało, było to jedno z wielu znalezisk, jakie wywiózł z terenu opuszczonego po katastrofie w ukraińskiej elektrowni.
Taka sytuacja to nic dziwnego - przekonuje rosyjski ekolog Siergiej Osin. Podkreśla, że strefa czarnobylska praktycznie nie jest chroniona. Takich przypadków było mnóstwo. Ludzie dostają się na zamknięty teren przez płot. Wywożą meble, a nawet części samochodowe - tłumaczy.
Jeszcze nie wiadomo, czy ekscentryczny informatyk poniesie jakieś konsekwencje swojego niebezpiecznego hobby. Policja chce, by mężczyznę zbadali biegli psychiatrzy, którzy ocenią, czy i w jakim stopniu był świadomy tego, co robi.
Cała sprawa skończyła się szczęśliwie dla sąsiadów Popowa z bloku w moskiewskiej dzielnicy Sołncewo. Służby zapewniły ich, że poziom promieniowania, na jakie byli wystawieni, nie był groźny.
(mn)