Bliscy 239 osób, które znajdowały się na pokładzie zaginionego w sobotę samolotu malezyjskich linii lotniczych, nie tracą nadziei. Ciągle wierzą, że załoga i pasażerowie maszyny żyją. Władze Malezji wciąż nie są w stanie powiedzieć, co stało się z lecącym do Pekinu samolotem, który zniknął w sobotę z radaru krótko po wylocie z Kuala Lumpur.
Gdy sprawdziliśmy, że mój brat leciał tym samolotem, wpadliśmy w panikę. Teraz tylko czekamy i płaczemy - mówi brat jednego z pasażerów.
Dominica Weeks, żona mężczyzny podróżującego zaginionym Boeingiem 777, również liczy na to, że jeszcze zobaczy męża. Przed wyjazdem powiedział: gdyby coś mi się stało, chcę żebyś dała naszemu starszemu synowi obrączkę, a młodszemu zegarek - opowiada kobieta. Odpowiedziałam mu, żebym się nie wygłupiał. Modlę się, żebym mogła dać ją znowu mojemu mężowi - wyznaje.
Według amerykańskich śledczych, zaginiony samolot malezyjskich linii lotniczych był w powietrzu jeszcze przez mniej więcej cztery godziny po ostatnim potwierdzonym kontakcie i lokalizacji. Jak twierdzi "Wall Street Journal", sprawdzana jest między innymi możliwość celowego wyłączenia transpondera i przekierowania samolotu w zupełnie inne rejony.
Samolot z 239 osobami na pokładzie mógł dolecieć do granic Pakistanu lub do Oceanu Indyjskiego czy Morza Arabskiego.
Jeszcze wczoraj przedstawiciel Malaysia Airlines w Pekinie zapewniał, że załoga nie spowodowała zniknięcia Boeinga 777.
Według ostatnich doniesień malezyjskiej armii, radar wykazał, że maszyna zmieniła kurs w stronę cieśniny Malakka, kilkaset kilometrów dalej od miejsca ostatniej lokalizacji samolotu odnotowanej przez służby lotnictwa cywilnego. Radar w bazie wojskowej wykrył samolot niedaleko Pulau Perak, skalistej wyspy w północnej części cieśniny Malakka.
x-news (j.)