Białoruski opozycjonista Dzmitryj Daszkiewicz został napadnięty pod własnym domem przez grupę ok. 15 "tajniaków", która go wywiozła na komendę milicji. Polityk został zwolniony po trzech godzinach.
Zadzwoniła do mnie sąsiadka, która usłyszała głos Dzmitryja: "Pomocy!". Pakowało go obezwładnionego do samochodu 10-15 mężczyzn. Wyglądał na poturbowanego - relacjonowała żona Daszkiewicza, Nasta. Z okien i z balkonów sąsiedzi krzyczeli w stronę milicjantów i pokazywali, w którą stronę mam biec - kontynuowała.
Daszkiewicz nie miał nawet przy sobie telefonu komórkowego - wyszedł jedynie na chwilę do piwnicy. Jak informuje "Biełsat", samochód, do którego został wepchnięty polityk był wypożyczony.
Żona Daszkiewicza zgłosiła porwanie męża na policję, gdzie usłyszała od funkcjonariuszy, że "na komendzie go nie ma".
Dzmitryj Daszkiewicz planował wziąć dzisiaj udział w pikiecie przed ambasadą Rosji w Mińsku. Akcja miała upamiętnić rocznicę bitwy pod Orszą, w której 8 września 1514 roku wojska Wielkiego Księstwa Litewskiego i Korony Polskiej dowodzone przez hetmana Konstantego Ostrogskiego rozbiły siły Moskwy.
Pikieta się jednak nie odbyła, przez wzmożone siły milicji ściągnięte w okolice. Przed samą ambasadą zatrzymano jednak kilka osób, w tym działaczkę opozycji Wolhę Nikałajczyk.
Dziennikarze "Biełsatu" dostali jeszcze nieoficjalną wiadomość, że Daszkiewicz został zwolniony, a jego zatrzymanie miało "profilaktyczny" charakter, czyli miało jedynie odizolować polityka na czas pikiety. Informację o zwolnieniu potwierdził później sam Daszkiewicz.
Biełsat
(az)