"Nigdzie nie możemy czuć się bezpiecznie, bo reżim Łukaszenki wciąż poluje na nas" - mówią białoruscy opozycjoniści i Białorusini, którzy przed represjami uciekli z kraju do Polski. W ten sposób komentują atak w Wilnie na rosyjskiego aktywistę, współpracownika Aleksieja Nawalnego, Leonida Wołkowa. Z szefem Domu Białoruskiego w Warszawie rozmawiał Krzysztof Zasada.
Aleś Zarembiuk przyjął napaść na rosyjskiego opozycjonistę z wielkim niepokojem.
To pokazuje, w jaki sposób autorytarne systemy rozprawiają się ze swymi przeciwnikami. To świadczy też o tym, że nawet ucieczka z kraju nie likwiduje zagrożenia - mówi w rozmowie z naszym reporterem Krzysztofem Zasadą.
Jak dodaje, białoruska diaspora w Polsce ma świadomość, że także ona jest w zainteresowaniu spec-służb Aleksandra Łukaszenki i każdy, nawet tu w Polsce, musiał się do tego przystosować.
Cały czas patrzę, czy nie pojawiło się coś w kołach w samochodzie, a kiedy idę ulicą, cały czas się odwracam, mam to już odruchowe. Chodzę też cały czas z gazem w kieszeni - przyznaje Zarembiuk.
Według niego, w Polsce nie doszło jeszcze do takich aktów przemocy wobec dysydentów, jednak on i jego współpracownicy wielokrotnie zauważyli, że są obserwowani.
Było taka sytuacja jeszcze w roku 2021, jeszcze trwała pandemia, spotkaliśmy się z innymi działaczami z diaspory białoruskiej w parku. I przyszedł taki człowiek, który nas obserwował. Zrobiliśmy mu zdjęcie i wysłaliśmy to do policji (...) w końcu okazało się, że to była jakaś osoba obca, której niestety nie udało się później zidentyfikować. I mamy te zdjęcia do dziś - opowiada Zarembiuk.
Szef Domu Białoruskiego stwierdza również: Musimy się przygotować na to, że przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi reżim Łukaszenki także w Polsce będzie chciał zastraszać Białorusinów, którzy uciekli z kraju.
Białoruski działacz mówi, że teraz "ciężko czuć się całkiem bezpiecznie". Mówi jednak o dobrej współpracy z polskimi służbami i policją. Ujawnia, że pojawiają się propozycje ochrony. Zawsze jeżeli jest potrzebna pomoc ze strony polskiej policji, to jest okazywana - zaznacza opozycjonista.
Zwraca jednak uwagę na fakt nieobliczalności reżimu Łukaszenki.
Możemy was wywieźć w bagażniku samochodu dyplomatycznego do Białorusi. Były już takie zapowiedzi ministra spraw wewnętrznych Łukaszenki, który powiedział, że będą robili wszystko, by nas dopaść: "Wszyscy musicie stać przed naszym łukaszenkowskim sądem" - opowiada Zarembiuk.
Takie groźby traktowane są bardzo poważnie, chociażby w kontekście spowodowania przez reżim w Mińsku awaryjnego lądowania rejsowego samolotu, by zatrzymać opozycjonistę. Chodzi o zastraszanie i uciszanie osób, które są niewygodne dla systemu - dodaje Zarembiuk.
Do napadu na Leonida Wołkowa doszło w tym tygodniu przed jego domem w Wilnie. Były szef sztabu zmarłego rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego został uderzony m.in. młotkiem po nogach.
Wołkow w nagraniu zamieszczonym w mediach społecznościowych nazwał atak "bandyckim pozdrowieniem od Putina". Chcieli ze mnie zrobić kotlet - mówił po wyjściu ze szpitala.
Jest mocno poobijany, ma złamaną rękę i stłuczenia na nogach. Twierdzi, że za atakiem stoją przedstawiciele najwyższych rosyjskich władz.
Sprawca dotychczas nie został zatrzymany.