Jeśli wierzyć ogłoszonemu we wtorek sondażowi ośrodka Odoxa, ani prezydent Francji Emmanuel Macron, ani premier Michel Barnier nie mają powodów do zadowolenia. Dane wskazują, że jedynie 25 proc. Francuzów uważa, że politycy dobrze wypełniają swoje obowiązki. Wskaźniki są bezprecedensowo niskie.
Jak podkreślił ośrodek Odoxa, badanie pokazuje "absolutny rekord niepopularności" Macrona w ciągu siedmiu lat jego prezydentury.
Wskaźnik 39 proc. pozytywnych ocen dla Barniera jest też znacznie niższy niż poparcie dla poprzednich premierów, gdy obejmowali oni stanowiska. Dla porównania, poprzedni wyznaczeni przez Macrona premierzy cieszyli się poparciem: od 40 proc. (Jean Castex we wrześniu 2020 r.) do 55 proc. (Edouard Philippe w maju 2017 r.). W obecnym sondażu aż 59 proc. badanych uznało, że Barnier, powołany na stanowisko 5 września, jest złym premierem.
"Nie ma w tym jednak niczego osobistego" - podkreślają autorzy sondażu, wyjaśniając, że 61 proc. badanych uważa po prostu, że to Macron, a nie Barnier będzie rządził krajem. Jedynie 38 proc. ankietowanych uznało, że rządzić będzie Barnier.
Sondaż zrealizowano na reprezentatywnej próbie 1005 osób w dniach 18-19 września, a więc przed ogłoszeniem składu rządu. Gabinet Barniera, którego ministrowie wywodzą się z obozu politycznego Macrona i z prawicy, już spotkał się z zarzutami, że jego kształt nie odzwierciedla wyniku wyborów parlamentarnych, wygranych - choć niewielką przewagą głosów - przez lewicę.
Jako "rząd przegranych" gabinet Barniera określił francuski dziennik "Le Monde". Pismo argumentuje to faktem, że obecny rząd francuski powstał wbrew "frontowi republikańskiemu", czyli wspólnemu frontowi tradycyjnych partii politycznych przeciwko skrajnej prawicy podczas wyborów parlamentarnych.
Nowa ekipa rządząca "z braku scemetowania jej umową o koalicji w należytej formie, trzyma się tylko na kilku mglistych i powierzchownych zobowiązaniach. Pozostaje na łasce szefów partii, z których wszyscy wybrali pozostawanie poza rządem, podkreślając kruchość tej konstrukcji" - ocenia "Le Monde". Zaznacza, że od początku rząd oskarżany jest o to, że jest kpiną z wyniku wyborów parlamentarnych.
"Przesłanie polityczne jest sprzeczne z nadziejami na zmianę, wzbudzonymi podczas kampanii przed wyborami parlamentarnymi. Pokonani przez rozwiązanie parlamentu macroniści (obóz polityczny prezydenta Emmauela Macrona-PAP) walczą o przetrwanie w sojuszu z innymi przegranymi - Republikanami, nie zważając na front republikański, który był napędem dla pierwszego miejsca Nowego Frontu Ludowego w drugiej turze wyborów. Jedynie były socjalista Didier Migaud, mianowany ministrem sprawiedliwości, zaangażował się w przedsięwzięcie, co czyni nieaktualnym cel szerokiej koalicji wysunięty przez prezydenta" - ocenia "Le Monde"
"Skalę tego afrontu, sprzeciwiającego się obywatelskiemu impulsowi, który skłonił znaczną większość wyborców do odparcia w lipcu ryzyka dojścia do władzy skrajnej prawicy, można przede wszystkim zmierzyć przygnębiającą obserwacją: nowy rząd jest zdany na łaskę Zgromadzenia Narodowego (RN)" - zaznacza dziennik.
Ocenia, że "głęboka choroba demokratyczna zrodzona z tej sytuacji" przewyższa pilne sprawy, którymi ma się zająć nowy rząd. Paradoksem jest według dziennika to, że poprzez wagę tych spraw nowy gabinet może liczyć na zyskanie nieco czasu, zanim stanie się celem wotum nieufności. Dzieje się tak, ponieważ "żaden z pretendentów do wyborów prezydenckich w 2027 roku nie jest zainteresowany tym, by kraj nagle się załamał". I to również - zdaniem "Le Monde" - jest miarą, którą można mierzyć "głębokość kryzysu politycznego Francji".