Michałków leży kilka kilometrów od Ostrowa Wielkopolskiego. Od lat mieści się tu lokalny aeroklub, słynący chociażby z mistrzostw świata w szybownictwie. Jeszcze do niedawna na jego terenie lądował też stacjonujący w tej okolicy śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. To jedna z dwóch maszyn stacjonujących w Wielkopolsce. Śmigłowiec Eurocopter EC 135, z sygnałem wywoławczym Ratownik 21 obsługuje ten rejon od dwóch lat. Jednak dopiero kilka tygodni temu pracujące w nim załogi doczekały się bazy z prawdziwego zdarzenia. Oddano ją do użytku w pierwszej połowie listopada. Krzewy przed budynkiem nie zdążyły jeszcze urosnąć, a we wszystkich jego pomieszczeniach czuć zapach nowości. Na zachwyty nikt jednak nie ma tu czasu. W tym zakładzie pracy nie ma wolnych weekendów ani świąt. Śmigłowiec i ekipy ratownicze są gotowi, by w każdej chwili nieść pomoc.

Kiedy docieram do bazy w Michałkowie, śmigłowca nie ma na miejscu. Załoga dostała nagłe wezwanie do transportu ratowniczego. Trzeba było przetransportować pacjenta z Kępna do Kalisza. Kiedy hangar i lądowisko są puste - jest czas by na spokojnie zajrzeć do dyspozytorni, w której spotykam się z kierownikiem bazy Tomaszem Golczykiem - również praktykującym od lat lotniczym pogotowiu ratownikiem.

Warunki pracy mamy teraz o niebo lepsze. Na pierwszy rzut oka to jest kubatura. Baza jest nowoczesna. Oprócz części operacyjnej tu na dole, mamy też bazę hotelową. Osoby, które przyjeżdżają tu na dyżury z całej Polski mają więc pełne zaplecze socjalne. Ta baza na czas kiedy tu dyżurują np. przez tydzień - staje się ich drugim domem. Wielką zaletą tej nowej bazy jest to, że nasz śmigłowiec jest przetrzymywany w takich warunkach w jakich powinno to się odbywać. Mamy hangar z prawdziwego zdarzenia. Ten sprzęt jest naszpikowany elektroniką. Istotnie jest więc, by trzymać go w odpowiedniej temperaturze czy wilgotności - tłumaczy Tomasz Golczyk.


Dyspozytornia to pomieszczenie z ogromną szybą, z której dokładnie widać lądowisko helikoptera. Pracujący w niej ratownik musi obserwować warunki pogodowe panujące na zewnątrz. Tym co najbardziej ogranicza wykonywanie lotniczych misji ratunkowych jest widoczność. Przekładają się na nią oczywiście panujące w danym momencie warunki pogodowe. Baza oprócz własnych obserwacji otrzymuje też bieżące komunikaty z biura prognoz we Wrocławiu. Na biurku dyspozytora-ratownika leży też lornetka. Oprócz niej - sterta dokumentów, które jak okaże się po wylądowaniu śmigłowca - są bardzo istotne. Na kilku monitorach widać obecną pozycję "Ratownika 21" i wszystkich innych śmigłowców LPR w kraju. Są też mapy obrazujące dokładny obszar działania czy dające pełen obraz trasy danego lotu. To w tym pomieszczeniu zapadają najważniejsze decyzje przed lotem. We wszystkim liczy się czas. Od momentu przyjęcia zgłoszenia, załoga ma na wystartowanie tylko 3 minuty.

Śmigłowiec może też latać w nocy. Baza LPR w Michałkowie ma swój system podejścia do lądowania.

Zgłoszenia do bazy LPR trafiają z Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Członkowie zespołu dyżurują pod telefonem, oprócz tego prowadzą też ciągły nasłuch na radiostacji. Dzięki niej - dyspozytor w bazie LPR może mieć tez łączność ze śmigłowcem w trakcie wykonywania misji ratunkowej.

Ratownik 21, CPR Kalisz. Ratownik 21, CPR Kalisz - wybrzmiewa głos z radiostacji. To ratownik Filip Zawadzki, który sprawdza czy centrum powiadamiania ratunkowego w danym momencie potrzebuje śmigłowca. Jeśli nie ma potwierdzenia - to znak, że załoga może wracać do bazy. Możemy wyjść na zewnątrz, bo zaraz tu będą ­­- mówi kierownik bazy Tomasz Golczyk.

Po kilku minutach w powietrzu słychać już nadlatujący z Kalisza śmigłowiec. Zanim maszyna wyląduje w Michałkowie, jej pilot wykonuje jeszcze tzw. orbitkę nad lądowiskiem. Po chwili maszyna "siada" w wyznaczonym miejscu.

Załoga nie idzie jednak na kawę czy papierosa. Po powrocie do bazy natychmiast rusza cała procedura związana z przygotowaniem śmigłowca do kolejnego lotu. Maszyna jak najszybciej musi być gotowa do kolejnej misji. Trzeba ją zatankować - służy do tego specjalne paliwo do silników odrzutowych. Zajmuje się tym pilot. W tym czasie lekarz i ratownik wypełniają i wysyłają do centrali dokumentację związaną z lotem i pomocą udzieloną pacjentowi. Po tym gdy pilot "obsłuży" maszynę na lądowisku, specjalna suwnica przesuwa ją do hangaru. Następuje zamiana ról. Za wypełnianie i wysyłkę odpowiednich dokumentów zabiera się pilot. Do maszyny wchodzi wtedy dyżurujący w niej ratownik. Musi uzupełnić braki w apteczce czy przygotować nosze dla kolejnego pacjenta. Tym co w pierwszej chwili rzuca się w oczy po otwarciu kabiny, jest ogromny czerwony plecak. To w nim mieści się cały sprzęt, który może być kluczowy przy ratowaniu życia pacjenta. Oprócz masy opatrunków, wkłuć dożylnych czy doszpikowych to też całe ampularium z niezbędnymi lekami, ale i osobna apteczka ze sprzętem do udrażniania dróg oddechowych.

Do plecaka jest też przyczepiony czujnik tlenku węgla. To ważne urządzenie w kwestii bezpieczeństwa samych ratowników, ale czasem pomagające wystawić właściwą diagnozę.

W momencie kiedy wyczuje zagrażający nam tlenek węgla - zaczyna piszczeć i alarmować. Sam miałem taki przypadek, że polecieliśmy do osoby nieprzytomnej w pomieszczeniu. Było podejrzenie, że to udar, a w momencie gdy weszliśmy do środka - czujnik zaczął nas alarmować i okazało się, że to nie był udar, tylko człowiek był zatruty tlenkiem węgla. - tłumaczy ratownik Filip Zawadzki.

Kabina śmigłowca wypełniona jest też masą sprzętu elektronicznego. Nasz śmigłowiec jest bardzo dobrze wyposażony, to taki mały szpital - mówi lekarz Piotr Fudalej.

Najważniejszym urządzeniem, które pozwala monitorować podstawowe parametry transportowanej osoby jest tzw. kardiomonitor. Dzięki elektrodom przyklejonym do klatki piersiowej pacjenta - zerkający na niego lekarz widzi przede wszystkim w jakim tempie bije serce. W przypadku zatrzymania krążenia - może reagować, używając elektrod połączonego z kardiomonitorem defibrylatora. Tuż obok podwieszony jest też respirator czyli wg definicji urządzenie medyczne wspomagające lub zastępujące mięśnie pacjenta w wykonywaniu pracy oddechowej. Są też ssaki, pomagające zebrać wydzielinę czy krew pacjenta. Tuż obok torba z płynami, utrzymywanymi w odpowiedniej temperaturze. Jest też saszetka z napisem "TRIAGE". Chodzi o system segregacji poszkodowanych. Używa się go w przypadku zdarzeń masowych jak np. wypadek autokaru czy katastrofa kolejowa. Dzięki opaskom w poszczególnych kolorach - czerwonym, żółtym i czarnym, którymi oznacza się poszkodowanych - ekipy ratunkowe na miejscu wiedzą jakiej pomocy udzielać danej osobie.

Nagromadzenie sprzętu w ciasnej kabinie sprawia, że załoga nie ma zbyt dużego pola manewru przy pacjencie podczas lotu. Ratownik z lekarzem starają się więc zrobić jak najwięcej przed startem. W powietrzu medycy mają dostęp do poszkodowanego jedynie od pasa w górę. Przy dobrych chęciach, umiejętnościach i odpowiedniej wprawie możemy mimo wszystko zrobić dużo przy pacjencie, nawet tam w powietrzu - tłumaczy lekarz Piotr Fudalej.

W związku z tym, że transport pacjenta do szpitala, śmigłowcem jest znacznie krótszy niż karetką - Ratownik 21 jak i pozostałe ponad 20 śmigłowców w kraju - są najczęściej dysponowane do najcięższych zdarzeń. Załoga nigdy nie wie czego może spodziewać się na miejscu, ani też gdzie uda się wylądować. W locie do pacjenta, pilotowi w nawigacji pomaga ratownik siedzący razem z nim z przodu. W czasie lotu do szpitala - dwie z trzyosobowej ekipy zajmują się pacjentem. Cała nawigacja i dotarcie do celu spoczywają wtedy wyłącznie na barkach pilota. Może się wydawać, że cała ta procedura wiąże się z ogromną adrenaliną, a załodze trudno opanować stres. Co do pierwszej kwestii - w istocie tak jest. Co do drugiej - dla osób o słabych nerwach w ekipie LPR nie może być miejsca.

W filii LPR w Michałkowie pracuje w sumie 14 osób - 3 pilotów, 3 ratowników, 6 lekarzy i 2 pracowników administracji. Na co dzień dyżurują tu 3 osoby. Pilot, ratownik i lekarz. Obszar działania bazy to fragmenty w sumie trzech województw - Wielkopolskiego, Dolnośląskiego i Łódzkiego. Promień działania helikoptera to około 60ciu kilometrów. Od początku istnienia bazy, załogi wykonały już 766 misji ratunkowych, z czego 446 w tym roku.

Kilka tygodni temu przyjechał do nas z rodzicami 7 letni chłopiec, nasz pacjent, którego w ciężkim stanie transportowaliśmy spod Krotoszyna. Po 1,5 roku już po wyleczeniu przyszedł do nas, mamy jego zdjęcie i podziękowanie. Był to bardzo, bardzo miły moment. Nigdy nie oczekujemy podziękowań za naszą pracę, bo to jest przecież nasza praca tylko, jednak to naprawdę było bardzo duże wrażenie - mówi kierownik bazy Tomasz Golczyk. 



(nm)