Obserwujemy dziwną metamorfozę Grzegorza Kołodki. Nasz minister finansów - do tej pory urzędowy optymista - stracił dobrą minę. Wczoraj w Brukseli już nie wznosił triumfalnie rąk, nie roztaczał miraży gospodarczego raju, na salę nie przyniósł ogromnego bochna chleba - symbolizującego budżet. Czyżby w końcu minister finansów zrozumiał, że pieniędzmi z Unii nie załata dziury budżetowej?
Wygląda na to, że rząd nie może już dłużej łudzić obywateli budżetem wielkim jak bochen chleba. Budżet to mały bochenek, z którego będziemy musieli po wejściu do Unii, wykroić jeszcze spory kęs.
Wszak co roku będziemy musieli z naszych publicznych pieniędzy wpłacać do unijnego budżetu 2,5 mld euro.
Jeśli nawet z budżetu Unii dostaniemy tyle samo, to będziemy musieli przeznaczyć je na konkretne cele, np. na autostrady czy ochronę środowiska. Ponadto projekty te będziemy musieli jeszcze współfinansować – przynajmniej w pierwszych latach członkostwa, potem ma być lepiej.
Część polityków liczy jeszcze tzw. kredyty pomostowe. Otrzymała je na początku swego członkostwa w Piętnastce Grecja, gdy doszło tam do całkowitego załamania finansów publicznych.
Pamiętać jednak trzeba, że Wspólnota swoich warunków już nie zmieni; wynegocjować można już tylko drobiazgi. Warto więc przypomnieć o innych korzyściach płynących z członkostwa w Unii niż tylko tych finansowych.
O budżecie Kołodki, który nagle skurczył się i zmalał, bo jak się okazuje, członkostwo w Unii problemu polskich finansów publicznych nie rozwiąże – posłuchaj także w relacji reporterki RMF Barbary Górskiej:
Foto: Archiwum RMF
15:55