200 tysięcy macew, cenne dzieła sztuki, tajemnicze symbole i trudna historia - w dużym skrócie można opisać cmentarz żydowski na warszawskiej Woli. To druga największa żydowska nekropolia w Polsce i jedna z największych na świecie. Jak to wyjątkowe miejsce przetrwało wojnę? Jakie kryje sekrety? Między innymi o tym opowiedział RMF FM Witold Wrzosiński, dyrektor tego cmentarza.

Cmentarz żydowski na Woli znajduje się przy ulicy Okopowej. To jedyna żydowska nekropolia w Warszawie, na której cały czas odbywają się pochówki. To miejsce pamięci, ale też unikalny zabytek, który każdy może odwiedzić. W soboty jest nieczynny, bramy są otwarte od niedzieli do czwartku od 10 do 17 oraz w piątki od 10 do 15. Mężczyzn wchodzących na teren cmentarza obowiązuje nakrycie głowy.

Paweł Balinowski: Kiedy zaczęła się historia tego cmentarza?

Witold Wrzosiński: Oficjalnie w 1806 roku. Są tu dwa albo trzy wcześniejsze pochówki dlatego, że trwały negocjacje o tę ziemię. Nie dlatego, że była ona niezwykle atrakcyjna, ale wręcz przeciwnie. Była nieatrakcyjna, nikt jej nie chciał i kiedy gmina żydowska, nowo założona, zainteresowała się tym nieużytkiem, właściciel bardzo się ucieszył i zaczął windować cenę. Niewielki kawałek, obecna kwatera numer 1 to miał być cały cmentarz dla elit, ówczesnych VIP-ów. Nikomu innemu nie opłacało się mieszkać w drogiej stolicy. Dla mas miał być cmentarz po drugiej stronie rzeki na Bródnie, a tutaj mieli spoczywać czołowi przedstawiciele społeczności, czy religijni, czy biznesowi. Prawie wyłącznie oni znajdują się w tej części - i są to sami mężczyźni. To dlatego, że na początku cmentarz był bardzo ortodoksyjny. Nawet dziś, jak przyjeżdżają ortodoksi, dziwią się, że było tu aż tak ortodoksyjnie, że był podział na mężczyzn i kobiety, to jest rzadkie.

Ta najstarsza część to dziś jest już tylko niewielki wycinek całego cmentarza, kilkadziesiąt na kilkadziesiąt metrów...

Tak, cały cmentarz ma tymczasem 33 hektary - to mniej więcej tyle, ile ma Park Łazienkowski. To rzeczywiście kawał terenu i jest on niemal w samym centrum. Centrum zaczyna się tutaj zbliżać, a jest to też dziki las, więc miejsce jest niezwykłe, zwłaszcza jak na to gdzie się znajduje.

Co się działo później z tym cmentarzem? W jaki sposób on się rozrósł do takich rozmiarów?

Oczywiście, jeżeli coś zostaje wybrane jako elitarne, jak ten cmentarz na początku, to natychmiast wszyscy chcą tam być. Coraz więcej ludzi chciało być tutaj pochowanych i trzeba było ten cmentarz - ku zaskoczeniu pierwotnych - powiększać, co okazywało się trudne. Co parę lat udawało się dokupić kawałek ziemi, ale w tych latach, w których się nie udało, a trzeba było pochować kolejnych ludzi, zastosowano dość nietypową technikę, tylko gdzieniegdzie używaną, czyli nasypy. To polegało na tym, że wybierało się taką część cmentarza, gdzie ludzi przychodzi bardzo mało, gdzie macewy są nieliczne, poprzewracane. Sprząta się je, stawia z boku, nasypuje się nową warstwę ziemi o konkretnej wysokości i przygotowuje się nową kwaterę. Żeby to jednak było możliwe, rabini musieli sięgnąć do przepisów sprzed 2000 lat z czasów katakumb rzymskich, kiedy elity żydowskie chciały być chowane jak Rzymianie. Trzeba było wyliczyć odległość między grobami nie tylko w poziomie, ale też w pionie. Tego przepisu użyto, żeby wyliczać, jak wysoki musi być ten nasyp. Te przepisy obowiązują zresztą do dzisiaj - odległość w poziomie i w pionie musi być zachowana.


Co się działo z tym cmentarzem w trakcie II wojny światowej?

Dużo ludzi pyta, dlaczego ten cmentarz nie został zniszczony, zwłaszcza że prawie każdy cmentarz żydowski był zniszczony w trakcie wojny w jakimś stopniu, większość chyba całkowicie. Zazwyczaj był pretekst, żeby je niszczyć, one były tak naprawdę reutylizowane. Zazwyczaj Niemcy zmuszali lokalną żydowską społeczność do wyjęcia macew i potłuczenia lub pocięcia ich na kawałki. Następnie z tego układano drogi, krawężniki, niekiedy nawet budynki i place, w miejscowościach, w których drogi nie były utwardzane. Tutaj w Warszawie drogi były utwardzone, stały budynki... trudno byłoby użyć tego całego materiału, którego było mnóstwo. Na cmentarzu Bródnowskim dokonano sporo zniszczeń i tam te kamienie od razu mogłyby być użyte gdzie indziej. Tutaj to by było zniszczenie dla samego zniszczenia, to byłby po prostu dowód nienawiści. Naziści niemieccy niechętnie obnosili się natomiast z nienawiścią - to wszystko miało być dla nich logiczne i uzasadnione. Tutaj to były potrzebne ogromne zasoby, to by wymagało bardzo dużo ludzi, czasu, ciężkiego sprzętu, żeby niszczyć ten cmentarz, a w sumie trudno byłoby wytłumaczyć po co. Być może prędzej czy później by go zniszczyli, nie wiemy tego. Wiemy tyle, że większych zniszczeń na cmentarzu nie było poza kilkoma bombami, które spadły w kilku miejscach i poza momentem Powstania Warszawskiego, kiedy część walk odbywała się na terenie cmentarza. Co najmniej kilkadziesiąt nagrobków zostało zniszczonych, na wielu widzimy wciąż ślady kul i odłamków.

Przechadzając się wśród macew tutaj na cmentarzu, możemy znaleźć sporo symboli, które mogą wydawać się nieco tajemnicze. Otwarta księga, zwierzęta... czy da się w prosty sposób powiedzieć, co to znaczy?

W prosty sposób powiedziałbym, że to jest natchnienie artysty. Jest to oczywiście kuszące, żeby szukać znaczeń - na 100 proc. możemy powiedzieć o dwóch symbolach nagrobnych, co do których dokładnie wiemy, jakie mają znaczenie. To dzban z wodą, często przechylony, z którego wylewa się woda oraz ręce złożone w specyficzny sposób - to są Lewici i Koheni. Trudno powiedzieć w dzisiejszych czasach, czy to są warstwy społeczne, czy oddzielne grupy. To miało znaczenie w czasach świątyni, byli to po prostu kapłani i, powiedzmy, wicekapłani - ci, którzy błogosławili lud i ci, którzy obmywali im dłonie. To było dziedziczne, przechodziło z ojca na syna... i nadal tak się dzieje, dlatego, że według Żydów wierzących kiedyś powstanie trzecia świątynia i będą potrzebni ludzie, żeby tam posługiwać. Mimo że minęło już ponad 2000 lat od tego, jak druga została zburzona, są rodziny, które podtrzymują i kultywują tę tradycję.

Tych symboli jest jednak dużo więcej, są bardzo różnorodne...

Tak - i tu wchodzimy na grząski grunt. Są dzieła, są opracowania tych symboli, ale często to się nie sprawdza. Na przykład - jest taka koncepcja, że jeśli widać jelenia na nagrobku, to na pewno musi tam być pochowany Hirsh, czyli Zwi po hebrajsku albo syn człowieka, który się tak nazywał. Często to nie jest jednak prawda, po prostu to jest jeleń, bo jest ładny. Tak samo z lwem, który musi oznaczać imię Lejb lub hebrajskie Arje, ale nie zawsze ktoś taki jest pochowany pod tym nagrobkiem. Znaleźliśmy też niedawno nagrobek, który bardzo wiele osób zainteresował - z wiewiórką i kasztanami czy orzechami. Wiewiórka nie pojawia się za bardzo w kulturze żydowskiej, prawie w ogóle. Pojawiła się raz w opracowaniu mniej więcej 200 lat temu, którego autor, rabin, sugerował, że być może to są zapożyczenia z tradycji chrześcijańskiej. W niektórych chrześcijańskich iluminowanych księgach wiewiórka jest symbolem zbierania mądrości ksiąg, kolekcjonowania ich... uznano, że może to pasować również w żydowskiej tradycji. Ale znaleźliśmy też drugi nagrobek z wiewiórkami, który należy już do kobiety - a kobieta w żydowskiej tradycji nie miała nic wspólnego ze zbieraniem mądrości z ksiąg. Czego to był symbol? Można zgadywać, ale na pewno nie wiemy nic na 100 procent. Z większością tych symboli tak jest, niektóre są piękne, niektóre są śmieszne... niektóre są wręcz dziwaczne i można się zastanawiać, czy specjalnie je tak wykuto, czy artysta był nieporadny, czy miał gorszy dzień... mamy też nagrobek, który często pokazuję ludziom, którzy upierają się, że to wszystko musi mieć jakieś znaczenie. To stworzenie, które ma głowę lwa, ogon ryby, kopyta i koronę na głowie. Nie da się tego w żaden sposób połączyć z czymkolwiek z żydowskiej tradycji ani z jakiejkolwiek innej tradycji. 

Opracowanie: