Mężczyzna, podejrzany o wywołanie fałszywego alarmu bombowego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu, jest w dyspozycji policji i prokuratury. 27-latek został zatrzymany w niedziele. Śledczy nie mogli go jednak przesłuchać, bo był pijany.
Jak donosi reporterka RMF FM Barbara Zielińska, prawdopodobnie jutro mężczyzna usłyszy zarzuty. 27-latek odpowie za stworzenie sytuacji, w której życie i zdrowie bardzo wielu osób zostało narażone na niebezpieczeństwo. Niewykluczone, że zostanie także obciążony kosztami ewakuacji 350 pacjentów ze szpitala przy Kamieńskiego. Najciężej chorych trzeba było przewieźć do innych palcówek. Wśród nich były osoby podłączone do respiratorów i noworodki.
Prokuratura wciąż bada, czy na śmierć jednego z pacjentów miała wpływ nocna ewakuacja szpitala.
Mężczyzna został zatrzymany niemal w 24 godziny od momentu, kiedy zadzwonił do szpitala i poinformował o podłożeniu bomby. Sprawca dzwonił z budki telefonicznej na ulicy. Jak mówił Wojciech Wybraniec z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, pozostawił wiele śladów, które pozwoliły na jego szybką identyfikację. Policjanci po otrzymaniu informacji o podłożeniu bomby w szpitalu byli przy tej konkretnej budce w kilka minut po sprawcy, a więc nikt nie zdążył z niej skorzystać i zatrzeć śladów sprawcy - tłumaczył Wybraniec.
Do pierwszej ewakuacji około 100 pacjentów doszło w sobotę przed godziną 18 po anonimowym telefonie o podłożonej bombie. Druga ewakuacja miała miejsce około północy. Wtedy ewakuowano dodatkowo 250 osób. Drugi alarm wszczęła pracownica szpitala, która usłyszała rozmowę pacjentów. Ci niepokoili się, że bomba może jeszcze wybuchnąć. Ostatecznie pirotechnicy nie znaleźli żadnego ładunku ani za pierwszym, ani za drugim razem.
Dyrekcja szpitala chce teraz wprowadzić nowy system identyfikacji osób, które przebywają na terenie placówki. Każda osoba, która wchodzi do szpitala miałaby być rejestrowana. Potem otrzyma identyfikator, który odda po wyjściu ze szpitala. Jak tłumaczy dyrektor placówki Wojciech Witkiewicz, to ma służyć bezpieczeństwu i chorych i odwiedzających. Ostatnia ewakuacja pokazała bowiem, że dyrekcja ma tylko informacje o chorych - nie wiadomo natomiast ile osób postronnych przebywało w tym czasie w szpitalu. Musimy naleźć rozwiązania, które zapewnią z jednej strony kontakt pacjenta z rodziną najbliższą, ale zapobiegną niekontrolowanemu ruchowi ludzi niezwiązanych z pracą w szpitalu - mówił profesor Wojciech Witkiewicz w rozmowie z reporterką RMF FM. Proponowane zmiany musi jeszcze zaakceptować Urząd Marszałkowski, który nadzoruje pracę szpitala.