Wypieramy śmierć z naszej świadomości. Według najnowszych badań CBOS jedna trzecia z nas nigdy o niej nie myśli. Wyrzuciliśmy też śmierć z naszej codziennej przestrzeni. Umieramy w szpitalach, w hospicjach i coraz rzadziej w domach. Religioznawca dr hab. Małgorzata Zawiła mówi, że płacimy za to ogromną cenę. Potęguje to w nas lęk i nie uczy przeżywania żałoby po stracie bliskich.
Marlena Chudzio: Tabu śmierci jest chyba jedynym tabu, które nam jeszcze pozostało.
Dr hab. Małgorzata Zawiła: Tabu śmierci było przyrównywane do tabu seksualności człowieka. I myślę, że są tutaj nadal analogie. O jednym i o drugim nie chcemy rozmawiać, jak to doświadczenie wygląda w rzeczywistości. Tylko w jakiś sposób kreujemy specyficzny obraz jednego i drugiego. Ten obraz jest z nami na co dzień, a ma niewiele wspólnego, z tym czego rzeczywiście doświadczamy podczas śmierci, umierania, naszych bliskich i nas samych.
Jaki obraz śmierci mamy współcześnie?
Przerażający właściwie. Najczęściej słyszymy o śmierci w wypadkach samochodowych, samolotowych. O śmierci w czasie wojny, o śmierci wypaczonej, takiej, która nas nie spotka - to jest ta śmierć, która jest najczęściej obecna. Cała sfera popkultury pełna jest horrorów, przerażających scen śmierci i nieśmierci, postaci, które za wszelką cenę próbują jej uniknąć albo próbują ją spowodować. To nie jest rodzaj śmierci, która nas spotka.
Jednocześnie nie oglądamy tej śmierci prawdziwej. Zrobiliśmy wiele, żeby tego widoku uniknąć.
Bardzo wiele zrobiliśmy jako społeczeństwo, też jako cywilizacja Zachodu. Mamy postępującą medykalizację, także medykalizację śmierci...
Czyli spowodowaliśmy, że ludzie częściej umierają w szpitalach niż we własnych domach.
Tak, zdecydowanie częściej w szpitalach, ale też szpital przestaje być odpowiednim miejscem do umierania, o ile kiedykolwiek był. Są hospicja, domy opieki dla osób starszych, przewlekle chorych. To tam najczęściej ta śmierć się wydarza, a nie w domu, miejscu gdzie dana osoba spędziła całe swoje życie, wśród najbliższych.
O tym, że szpital nie jest miejscem do umierania piszą też lekarze. Po pierwsze nikt ich nie uczy mówienia o śmierci. To czasem się może odbywać w całkiem przypadkowej scenerii szpitalnego korytarza. Po drugie w publikacji "Podstawy opieki paliatywnej w chorobach nowotworowych" piszą, że to nie jest miejsce do umierania, bo jest niewystarczająco wiele łóżek. Pacjenci umierają na wieloosobowych salach, co ani nie wpływa to dobrze ani na innych pacjentów walczących w tym czasie o życie, ani na moment żegnania się z kimkolwiek.
Tak to prawda, w takich miejscach brak jest godności, najczęściej. Chociaż personel stara się ją zachować. Brak jest intymności. Ograniczone możliwości spędzania czasu z osobami bliskimi, towarzyszenia przy tej śmierci. To nie są przypadki tylko szpitali, także hospicjów.
A z czego to wynika? Przecież nie z tego, że chcemy traktować tę osobę umierającą gorzej. Przecież to jest bliska nam osoba. My chyba chcemy ten proces zatrzymać. Chcemy, żeby lekarz ratował do końca. Oddanie osoby umierającej do szpitala, wydaje nam się bardziej ludzkie niż zostawienie jej w domu.
To, że odsunęliśmy śmierć z przestrzeni społecznej, wydzieliliśmy jej wyspecjalizowane przestrzenie jest przyczyną, dla której my ze śmiercią nie obcujemy. Jest nam po prostu przykro, że ta osoba odchodzi.
A narusza to jakoś naszą estetykę? Żyjemy w czasie kultu piękna, to co jest stare nie kojarzy nam się z doświadczeniem tylko z końcem, niepotrzebnością.
Są takie hipotezy, że kult piękna, młodości jest wynikiem naszego lęku przed śmiercią. Przed rozkładem ciała. Uważamy, że to jest ohydne, nie chcemy na to patrzeć. To jest właśnie spowodowane naszym lękiem, że nasze ciało również takiemu rozkładowi, rozpadowi ulegnie.
Jeszcze niedawno były takie zwyczaje, że trumna przed wniesieniem zwłok do kaplicy była otwarta. Żałobnicy żegnali się z osobą leżącą w trumnie. Teraz jest to rzadkie, nie tylko w momentach, gdy ciało jest zmasakrowane.
Miałam okazję uczestniczyć w takim tradycyjnym pogrzebie, związanym z pożegnaniem osoby zmarłej w domu, z wystawieniem ciała. Gdzie bliscy, sąsiedzi, rodzina mogli w spokoju pożegnać się z osobą zmarłą. Doświadczenie spokoju było dla mnie najbardziej uderzające. Cisza, połączona z modlitwami i śpiewem. Chyba tego nam w życiu najbardziej brakuje.
Przez to, że odsunęliśmy śmierć, że oddaliśmy zajęcie się naszą bliską osoba zmarłą w ręce profesjonalistów, to straciliśmy też szansę przeżywania żałoby, prawda? Po pierwsze my nie mamy się czym zająć po stracie, więc ta strata jest tym większa. Po drugie osoby, które mogłyby nam towarzyszyć, nie wiedzą co robić. A kiedyś przychodziła cała wieś i wszyscy się modlili za zmarłego.
Co ważne, o wiele większym stopniu był ten przekaz międzypokoleniowy, dotyczący praktyk pożegnania, praktyk rytualnych, ale też sposobów zachowania się w trakcie żałoby. Teraz z pewnymi obawami widzę, jak często dzieci nie uczestniczą w pogrzebach. Nawet takie, które były blisko związane z osobami zmarłymi, wnuki na przykład. To nie koniecznie musi być tak, że te dzieci widzą zmarłą osobę. Zwłaszcza jeśli dorosły się boi, że to może jakoś źle wpłynąć na dziecko. Sama obecność na pogrzebie już pokazuje dzieciom, jakie są zwyczaje. Zwłaszcza w takich sytuacjach krytycznych, kiedy zaskakuje nas ta śmierć. Bo śmierć osoby bliskiej za każdym razem nas chyba zaskakuje. Trudno jest nam samemu wypracować te praktyki. Jeżeli są nam one przekazane przez naszych rodziców, czy przez naszych dziadków, to są one automatycznie wprowadzane w nasze życie, nasze doświadczenie. Natomiast jeśli ich brak, to tak naprawdę my, wyłączając to najmłodsze pokolenie pozbawiamy ich pewniej wiedzy, znajomości, możliwości oswojenia tego zagadnienia. Wydaje się, że wynika to z tego, że nie bardzo wiemy, co powiedzieć dzieciom, jak się wobec nich zachować, co im przekazać.
Sami nie umiemy rozmawiać o śmierci, więc tym bardziej nie wiemy, jak to przełożyć na dziecięcy język. Co mówić dzieciom. Pytania o początek życia pojawiają się u maluchów dość wcześnie. Teraz się toczy publiczna dyskusja, jak o tym mówić, kiedy i na jakim etapie. Ale rozmowy o końcu życia w ogóle nie ma. No chyba, że przyjdzie taki ostateczny moment, że trzeba temu dziecko powiedzieć, że babcia nie żyje.
Tej rozmowy unikają dorośli, bo to nie jest tak, że dzieci nie pytają, o to co dzieje się z nami po śmierci. Dzieci przynajmniej z mojego otoczenia, zadają takie pytania. Pytają czy mamusia, tatuś umrą. Co się z tobą stanie? I tutaj trzeba odpowiedzieć. Mogą posłużyć książki dla dzieci. Od kilku lat pojawia się literatura dziecięca, najczęściej tłumaczenia, poruszająca tę tematykę i może być nam pomocna.
Niewiedza rodzi największy lęk. I u dziecka, i u osoby dorosłej.
Zdecydowanie tak, bo elementowi zaskoczenia towarzyszy niepewność związana z tym, co my mamy zrobić, jak my mamy się zachować. Kultura, wyposaża nas w te praktyki, to są jakby narzędzia do radzenia sobie z takimi zagadkowi, tajemniczymi zdarzeniami. Należałoby z tej kultury i narzędzi korzystać.
Odsunięcie od śmierci owocuje tym, że czterdziestoletni ludzie często nigdy nie mieli do czynienia z osobą martwą. Nawet na pogrzebie trumna jest zamknięta. Czasem, jeśli to nie jest bliska dla nas osoba, trudno nie tej trumnie myśleć jak o człowieku. Wg najnowszego badania CBOS 33 proc. Polaków w ogóle nie myśli o śmierci. Jeszcze kilka lat temu to było 22 proc. Może to jest dobre zjawisko, może to jest kult życia?
No tak, tylko ten kult życia wynika z naszego lęku przed śmiercią i z tego, jak my sami sobie jako społeczeństwo bezmyślnie płyniemy z prądem kultury masowej. Współuczestniczymy w tym, poddajemy się temu. Jedna trzecia Polaków nie myśli o śmierci - to odpowiedź na to, jak skutecznie odsunęliśmy, odseparowaliśmy ją od naszego codziennego życia, pełnego konsumpcji, pracy, która służy tej konsumpcji. Musimy dużo zarabiać, żeby sobie dużo kupować, żeby być piękni, młodzi i zdrowi. Np. czterdziestolatkowie to osoby, które spotykają się z doświadczeniem śmierci własnych rodziców. Wtedy nawet jeśli nie potrzeba refleksji, to doświadczenie nas zderza z tym faktem i co wtedy?
Wtedy pustka, o wiele większa, niż gdyby ta śmierć była wśród nas obecna. W tym badaniu też czytamy, że 68 proc., aż tyle, wolałoby umrzeć w sposób niespodziewany. To też jest chyba zamiana w myśleniu, bo przez całe pokolenia Polacy modlili się: "od nagłej i niespodziewanej śmierci, racz nas zachować Panie".
To upodobanie do nagłej i niespodziewanej śmierci jest już od dawna. Ja czytałam też wcześniejsze wyniki badań na ten temat. Być może 100, 200 lat temu tak nie było. Te modlitwy miały większy rzeczywisty przekaz. Teraz taka idealna śmierć, to jest śmierć we śnie. Niepoprzedzona chorobą, cierpieniem. Też myślę, cześć z nas nie chce być obciążeniem dla bliskich. Być może przewidujemy, że gdy spotka nas choroba, jakaś niepełnosprawność, to będziemy skazani na opiekę - jak to pani powiedziała - profesjonalistów. I to wcale nie będą najbliższe nam osoby. Ta opieka pozbawiona będzie intymności, być może nawet godności. Tego chcemy uniknąć.
A jakie są te osoby, które zajmują się śmiercią? Pani w swojej książce "Religia i śmierć" badała m.in. osoby, które pracują w hospicjach. Im śmierć nie jest obca.
Nie jest obca. Ja robiłam badania w środowiskach hospicyjnych. W Polsce w takich środowiskach bardzo duży wkład pracy dają wolontariusze, czyli nie osoby profesjonalnie zajmujące się umierającymi. To są osoby, które mają najwięcej czasu na to, co osobom umierającym, cierpiącym jest najbardziej potrzebne. Nie wiem, czy pani zgadnie co to takiego?
Uwaga, bliskość, obecność?
Rozmowa...
To czego pozbawiliśmy nasze bliskie osoby...
Trzymanie za rękę... Oczywiście uśmierzanie bólu jest bardzo ważne, tego się również bardzo boimy. Ból potrafi osobę umierającą odwieść od tego, co jest ważne, czyli od życia. Nurt opieki hospicyjnej, paliatywnej jest skoncentrowany właśnie na zachowaniu godności człowieka i uśmierzaniu bólu. Czyli to, co można zrobić. To są pielęgniarki, lekarze, ale w dużej mierze też wolontariusze, czyli takie osoby jak ja, jak pani, jak nasi słuchacze. Każdy może się zgłosić jako wolontariusz i po prostu pobyć. To jest także cenne doświadczenie dla nas wszystkich. Ja byłam wolontariuszką dwa lata i to było dla mnie bardzo cenne doświadczenie. Bardzo dużo się nauczyłam. Tak naprawdę nauczyłam się na nowo żyć. Żyć pełnią życia, doceniać to, co jest ważne, a czego w ogóle nie zauważamy. To, że możemy wyjść na spacer, że możemy porozmawiać, spędzić chwilę czasu na refleksji. To są rzeczy, o którym nie myślimy, że mamy takie możliwości. Korzystamy z nich przecież, ale bez refleksji.
Czyli wyrzucając śmierć z naszej codzienności odebraliśmy sobie świetną lekcję życia?
Tak jest.
Posłuchaj rozmowy z naszym ekspertem:
Dr hab. Małgorzata Zawiła jest religioznawcą. Jej prace dotyczą obszaru studiów nad śmiercią, a w szczególności ich religioznawczego wymiaru. Zainteresowania badawcze skupiają się także nad procesami społecznymi odbywającymi się wokół dziedzictwa religijnego. Jest autorką książki Religia i śmierć.